Teatr Telewizji TVP

Marcin Stajewski: teatr powinien mieć swoją tajemnicę

– W Teatrze Telewizji znaleziono klucz na formułę pośrednią między teatrem a filmem. Scenografowie stosowali skrót graficzno-plastyczny, niedopowiedzenie, metaforę, umowność – mówi scenograf Marcin Stajewski.

Teatr Telewizji przez lata wypracował swoją wyjątkową formułę, także jeśli chodzi o scenografię. To zasługa wielu osób…

– Motorem rozwoju scenografii telewizyjnej była od końca lat pięćdziesiątych Xymena Zaniewska. Ściągała do telewizji ludzi związanych z plastyką z różnych dziedzin: malarzy, rzeźbiarzy, architektów, projektantów wnętrz, scenografów teatralnych. Dość niska wtedy jakość techniczna, wizualna telewizji wymuszała wyrazistość stosowanych środków, w tym częste stosowanie zbliżeń. W Teatrze Telewizji znaleziono klucz na formułę pośrednią między teatrem a filmem. Scenografowie stosowali skrót graficzno-plastyczny, niedopowiedzenie, metaforę, umowność.
 
Czy wprowadzenie koloru bardzo zmieniło pracę przy telewizyjnej scenografii?

– Pierwszą scenografię do spektaklu kolorowego zrobiłem właściwie w czerni i bieli, z niewielką ilością barw. Przyznam, że dla mnie scenografia barwna jest „za kolorowa”. Lubię filmy i fotografie czarno-białe i sam wolę pracować w czerni i bieli. Nawet gdy zaczynam robić scenografie kolorową, to ciągnie mnie do czerni i bieli. Dla mnie czerń ma w sobie wiele kolorów.
 
Dziś scenografia realistyczna przeważa. Nie tęskni Pan do dawnej scenografii metaforycznej, umownej? Nie ma już do niej powrotu?

– Tęsknię i uważam, że jest szansa powrotu do niej. Nie wykluczam, że minie dzisiejsza moda wtłaczania klasyki we współczesną scenerię, gdy Hamlet chodzi po scenie z telefonem komórkowym. Przekonanie, że młodzież to lepiej zrozumie, jest fałszywe. Przeciwnie, właśnie wtedy, gdy sceneria sztuki jest umieszczona mniej więcej w czasie, w którym została napisana, na przykład w XVI wieku, a sens utworu ma wydźwięk współczesny, widz reaguje: zaraz, zaraz, wtedy było tak jak teraz, nic się nie zmieniło.

Podczas „Okrągłego Stołu Teatru Telewizji” pojawiły się głosy krytyczne wobec powrotu do formuły na żywo. Jakie jest Pana zdanie ten temat?

– To jest absolutny bezsens. Cały czas walczyliśmy, żeby móc nagrać, żeby móc wyczyścić pewne rzeczy. Poza tym tak naprawdę nie ma w tym wszystkim nastroju. To jest coś nadętego. Nagle usłyszałem, że widzowie mogą obejrzeć teatr na żywo. Dla widza to jest wszystko jedno, czy to jest na żywo, czy jest nagrane. Najwyżej jest to coś niedoskonałego. Nie jesteśmy w latach 50. ubiegłego wieku, jesteśmy już na innym etapie. Sam zrobiłem takich teatrów na żywo mnóstwo. O jakiejś godzinie wszyscy są zdenerwowani. Co mi z tego, że aktor mi się trzy razy zacina. Na to wszyscy czekają, czy się uda, czy się nie uda. Ubogo jest z kamerami, bo mogą być z jednej strony, bo z drugiej jest widownia. Ja w ogóle uważam, że wpuszczanie widza do garderoby i zaplecza teatru było najgorszą rzeczą, jaką można zrobić, gdy aktorowi się zagląda w majtki, przygląda jak się maluje. Widz nie powinien wiedzieć, jak to jest zrobione. Teatr powinien mieć swoją tajemnicę.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz

Marcin Stajewski – ur. 1938 w Warszawie, wybitny scenograf teatralny i telewizyjny. W latach 1965-2012 zrealizował kilkadziesiąt scenografii w Teatrze Telewizji, m.in. „Mazepę” (1969) „Pana Tadeusza” (1970), „Beatrix Cenci” (1973), „Hamleta” (1974), „Kobietę namiętną” (2010).