Teatr Telewizji TVP

Ryszard Bugajski: Teatr Telewizji to polski skarb

– Jeśli z abonamentu będą odpowiednio duże wpływy, wtedy będzie można robić sztukę – coś lepszego od tego komercyjnego chłamu, który niestety dominuje w telewizjach – mówi reżyser Ryszard Bugajski.

W siedzibie redakcji „Polityki” odbył się „Okrągły Stół Teatru Telewizji”. Przybyło wielu twórców, dyskusja była gorąca… Czy Pana zadaniem Teatr Telewizji ma przed sobą przyszłość?

– Tę kwestię wałkuje się od wielu lat. Sam wielokrotnie byłem świadkiem takich narad i brałem w nich udział. Faktem jest, że wykształcił się pewien specyficzny styl Teatru Telewizji i tego nikt nie może podważyć. Teatr Telewizji, który powstał w Polsce, nie ma swojego odpowiednika na świecie. Zupełnie czymś innym jest angielski, czy francuski. Tam to są głównie mechaniczne przeniesienia sztuk z teatrów. U nas w Polsce też się zaczyna to robić, ale to już nie jest dla mnie Teatr Telewizji, lecz przeniesienie sztuki z teatru, z tą samą inscenizacją, dekoracjami. Teatr Telewizji, który ukształtował się przez kilkadziesiąt lat, podlegał ewolucji. Przyszli do niego reżyserzy filmowi, mając jednocześnie teksty często stricte teatralne, z trzema, czterema postaciami w niewielkiej przestrzeni. Inscenizowali je wychodząc w plener z kamerą, często z ręki, wprowadzając pewne elementy filmowe. To spowodowało, że powstał nowy gatunek. Nie jest to kino, bo kino posługuje się głównie obrazem, a teatr to jest jednak przede wszystkim słowo. Jednak połączenie narracji, chwytów filmowych ze słowem, zrodziło nowy gatunek. Myślę, że taki Teatr Telewizji jest ciągle bardzo potrzebny i interesujący.

Posłużę się przykładem mojego przedstawienia „Niuz”. Pokazać ten tekst w teatrze żywym byłoby trudno, bo – na przykład – wiele jest w nim takich sytuacji, gdy zbliżenie ma ogromne znaczenie, ponieważ trzeba pokazać, co kto myśli. Z drugiej strony trudno zrobić z tego kino, bo jest to trochę za bardzo zamknięta przestrzeń, a w kinie chciałoby się mieć więcej oddechu, pleneru, ruchu. Natomiast forma Teatru Telewizji jest dokładnie tym, czego potrzeba do tego tekstu. Zresztą pisałem „Niuz” z myślą o TTV. Powstało wiele tekstów specyficznie pisanych dla Teatru Telewizji. Myślę, że jest to gatunek, który należało by kontynuować. Jest to polski skarb, polski sukces artystyczny. Ten styl Teatru Telewizji to jest kilkadziesiąt wybitnych przedstawień – jak mówię – specyficznie teatralno-filmowych, które powstały. Powinny wejść, a może nawet są w tej „Złotej Setce Teatru Telewizji” – to są rzeczy wspaniałe.

Co według Pana powinno dominować w repertuarze: teksty współczesne czy klasyka? Niektórzy uważają, że ta druga z uwagi na obowiązek misji edukacyjnej telewizji publicznej…

– Nie można mieszać edukacji ze sztuką.  Oczywiście, jeśli sztuka jest okazją do edukacji, to dobrze. Nie wtłaczajmy jednak sztuki w edukację, bo czym innym jest uczyć ludzi o Arystofanesie, o Sofoklesie, Molierze, itd., a co innego jest dawać im przeżycia artystyczne. Bo tych artystycznych przeżyć może dostarczyć „Kowalski” z „Kwiatkowskim” w roli głównej wyreżyserowany przez „Kowalczyka”. Nikt nie wie, kim są, ale mogą zrobić wspaniały spektakl Teatru Telewizji lub film, który takie przeżycia dostarczy. Natomiast edukacja to zupełnie coś innego.
 
W konkluzji wspomnianej debaty uznano, że wskazane byłoby realizowanie rocznie 10-12 przedstawień Teatru Telewizji…

– No tak, bo zawsze jest problem pieniędzy. Teatry Telewizji mają bardzo niskie budżety, przeważnie w granicach  600-700 tysięcy złotych. To bardzo ogranicza możliwości inscenizacyjne. Musimy decydować, jacy aktorzy w tym zagrają, bo jeśli na przykład Janusz Gajos weźmie 15 tysięcy złotych dziennie honorarium, a jest 10 dni zdjęciowych to już 150 tysięcy idzie tylko dla niego. Niestety, pieniądze są podstawą, nic na to nie poradzimy. Dlatego uważam, że powinna zostać w końcu załatwiona kwestia abonamentu. Dokonywanie opłaty powinno być jak najprostszą czynnością, bo często stwarza to ludziom problemy techniczne. Można by go płacić na przykład razem z opłatą za energię elektryczną. Jeśli z abonamentu będą odpowiednio duże wpływy, wtedy będzie można robić sztukę – coś lepszego od tego komercyjnego chłamu, który niestety dominuje w telewizjach.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz