Teatr Telewizji TVP

„Trzy razy Fredro” – Wojciech Malajkat: nawet mnie nie straszcie

– Kostiumy „z epoki” będą, ale fakt, że to będzie nie tyle teatr w teatrze, ile telewizja w teatrze, siłą rzeczy prowadzi do nowoczesności. Grać więc będziemy współcześnie, środkami „dwudziestopierwszowiecznymi” – mówi Wojciech Malajkat, odtwórca roli Czesława w jednoaktówce „Nikt mnie nie zna” w reżyserii Jana Englerta.

Kto to jest Czesław?

– To brat Klary, której mąż, a więc jego szwagier,  jest bardzo podejrzliwy, zazdrosny. Przy okazji jest człowiekiem, który uważa, że bez niego świat się zawali. I ja, czyli Czesław, chcę zmienić ten stan rzeczy. Czesław polega na tym, że kluje intrygę, w której sam wciela się w rolę męża. Ten wróciwszy dowiaduje się, że już nie jest ani mężem Klary, ani właścicielem domu i majątku. Czesław chce go w ten sposób nauczyć pokory i zaufania. Czy mu się uda, niech ocenią widzowie.

To będzie Fredro w pełni tradycyjny czy zmodyfikowany?

– Kostiumy „z epoki” będą, ale fakt, że to będzie nie tyle teatr w teatrze, ile telewizja w teatrze, siłą rzeczy inspiruje do nowoczesności. Grać więc będziemy współcześnie, środkami „dwudziestopierwszowiecznymi”.

W 1988 roku, na początku współpracy z Teatrem Telewizji zagrał Pan w „Dyliżansie” Fredry. Dlaczego Fredro jest ciągle chętnie wystawiany i oglądany?

– Bo Fredro jest wiecznie żywy. Zajął się tematami zawsze aktualnymi, miłością, zazdrością, wadami i śmiesznościami ludzkimi, które się nie starzeją. Nas nie będzie, a one pozostaną.

W tym roku mija 25 lat od Pana debiutu w Teatrze Telewizji, roli Jana w „Żeglarzu” Jerzego Szaniawskiego. Proszę o parę słów wspomnienia o przygodzie z telewizyjną sceną…

– Najwspanialsze w tej przygodzie było to, że miałem szczęście spotkać się z Kaliną Jędrusik, Janem Świderskim, z Igo Machowskim, Bronisławem Pawlikiem, Zbigniewem Zapasiewiczem, Gustawem Holoubkiem, Romanem Wilhelmim i wieloma innymi. Otarłem się o naprawdę największych, grałem  z nimi i to właśnie najlepsze, co mi los zesłał.

Dla Pana pokolenia to byli w wielcy mistrzowie, od których uczyliście się. Czy młodsze pokolenie teraz w was będzie mieć mistrzów?

– Ma mieć, ale czy tak jest, trzeba by zapytać młodych.

Podoba się Panu Teatr Telewizji na żywo?

– Podobać to mi się podoba, ale tu nie będzie dubli ani szansy, żeby coś poprawić. Trzeba będzie być na najwyższym stopniu mobilizacji i koncentracji. Jak się pomylimy, to się pomylimy i nie ma na to rady. Zatem emocje są związane głównie z tym: o rany, żeby się tylko nie pomylić, oby ktoś inny się nie pomylił, nie poszedł nie w tę stronę co trzeba, oby nie było blamażu! Ogromna odpowiedzialność.

Na widowni kilka milionów…

– Niech pan mnie nawet nie straszy.

Nawet tak doświadczona aktorka jak Krystyna Janda czuła ogromne emocje, choć jej „Boska!” nie była premierą tylko przeniesieniem i nie była rymowana…

– A niech mnie panowie jeszcze bardziej teraz nie straszą.

Dziękujmy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz

ROZMOWA Z JANEM ENGLERTEM