Teatr Telewizji TVP

„Trzy razy Fredro” – Grzegorz Małecki: lubię Fredrę

– Postać, którą gram nazywa się Kasper. Jest to dość znacząca w całej intrydze postać. To jest taki postrzelony służący głównego bohatera, czyli Marka Zięby, w którego wcielił się Piotr Adamczyk. Oni we dwóch się przebierają, żeby sprawdzić małżonki, czy są wobec nich fair – mówi Grzegorz Małecki o swojej roli w „Nikt mnie nie zna” Aleksandra Fredry w reżyserii Jana Englerta.

Niewielu jest aktorów, którzy nie mieli zawodowo do czynienia z twórczością Aleksandra Fredry. Jakie są Pana doświadczenia?

– „Nikt mnie nie zna” to już będzie któreś kolejne spotkanie z Aleksandrem Fredrą. W 2001 roku grałem Leona Birbanckiego w „Dożywociu”, w 2007 roku Albina w „Ślubach panieńskich”. Oba przedstawienia były realizowane w Teatrze Narodowym i reżyserowane przez Jana Englerta. W radiowym Teatrze Wyobraźni grałem w 2002 roku Wacława w „Zemście”, a adaptacji dokonał i reżyserował Janusz Kukuła. Z Fredrą więc jestem trochę związany.

Lubi Pan Fredrę?

– Lubię. To jest w ogóle takie fajne wyzwanie dla aktorów – granie wierszem i granie klasyki. Fredro ma taki swój specyficzny rytm, styl, timing, szybkie zaskakujące pointy. Trzeba być bardzo czujnym, bardzo ostrożnym i bardzo pilnować tego, jak się gra. Nie można za bardzo szarżować i trzeba się trzymać pewnych ram, które narzuca wiersz. Jest to więc poważne wyzwanie dla aktora.

Czy może przedstawić Pan postać Kaspra, którą gra Pan w „Nikt mnie nie zna”. Choć sztuka była już w repertuarze Teatru Telewizji, to jest stosunkowo mało znana i oczywiście postać też…

– Tak, w zasadzie sztuka jest w ogóle nieznana. Mówi o tym sam tytuł: „Nikt mnie nie zna” i rzeczywiście tej sztuki nikt nie zna. (śmiech) Postać, którą gram, nazywa się Kasper. Jest to dość znacząca w całej intrydze postać. To jest taki postrzelony służący głównego bohatera, czyli Marka Zięby, w którego wcielił się Piotr Adamczyk. Oni we dwóch się przebierają, żeby sprawdzić małżonki, czy są wobec nich fair. Z tego oczywiście wynika cała masa nieporozumień. Kasper jest taki troszeczkę nierozgarnięty i cały czas mu się myli, czy jest tym za kogo się przebrał, czy jest jeszcze przed przebraniem. To też powoduje różne zabawne sytuacje.

Czy odczuwają Państwo napięcie związane z tym, że spektakl będzie pokazywany w telewizyjnej Jedynce. Setki tysięcy ludzi zasiądą przed telewizorami…

– Nie ukrywam, że napięcie jest ogromne. Teatr na żywo właściwie przestał istnieć już wiele, wiele lat temu. My, mówię tu o nas – aktorach młodszych, czyli ja, Ewa Konstancja Bułhak, Beata Ścibakówna, Piotrek Adamczyk, nie mamy doświadczeń grania Teatru Telewizji na żywo. Więc dla nas jest to dość duży stres. Nie ukrywam, że jest takie napięcie towarzyszące temu wydarzeniu. Im bliżej do spektaklu – tym większe.

Jest Fredro rymowany i nierymowany. W przypadku „Nikt mnie nie zna” jest rym. Czy to ułatwia, czy utrudnia pracę aktorowi?

– Może przy nauce tekstu jest troszkę prościej uczyć się wiersza, bo rzeczywiście czuje się ten rytm, rym i to jest łatwiejsze. Niby pomylić się jest trudniej, ale już jak się człowiek „rąbnie” w wierszu, to wtedy „leżymy” wszyscy. Rozwala się cała konstrukcja. Tu rzeczywiście musi być wszystko „na blachę”. W prozie można coś zaimprowizować, oszukać, dosztukować, coś dopowiedzieć własnym tekstem, jeżeli się roli zapomniało. Tutaj groza, tym bardziej, że idzie to „na żywca” na całą Polskę. Tak że jest to wyzwanie.

Czy odpowiada Panu formuła Teatru Telewizji? Czy lubi Pan występować w takich przedstawieniach?

– Bardzo lubię Teatr Telewizji i bardzo żałuję, że Teatr Telewizji jest ostatnio w nie najlepszej kondycji. Jest go po prostu mało. Niestety, problemem są pieniądze. A jest to przecież teatr z największą publicznością. Był to – i miejmy nadzieję, że tak będzie – teatr naprawdę misyjny, który docierał do wszystkich zakątków kraju. Dzięki temu obcować z teatrem mogą ludzie, którzy mieszkają daleko od ośrodków miejskich. Znam taką opowieść jednej pani, że w latach 60. i 70. na wsi skąd pochodziła zawsze się zbierali wszyscy przed telewizorem w poniedziałek o dwudziestej. Wszyscy byli elegancko ubrani, bo ten poniedziałkowy Teatr Telewizji to było dla nich święto. Dzisiaj coś takiego jest niemożliwe, ale chciałbym, by Teatr Telewizji miał większą moc.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz