Teatr Telewizji TVP

„Trzy razy Fredro” – Roman Gancarczyk: to mój fredrowski debiut

– Zrzęda, imieniem Jan, którego gram, to zrzęda miejski, pewny siebie i bardziej „światowy” od prowincjonalnego, zamkniętego w sobie, zakompleksionego Zrzędy Piotra – mówi Roman Gancarczyk, który zagra w „Zrzędności i przekorze” Aleksandra Fredro w reżyserii Mikołaja Grabowskiego.

Czym zrzędliwość Jana różni się od zrzędliwości Piotra?

– Łączy ich generalna cecha zrzędliwości, kłótliwości i chęci utrzymania władzy nad życiem młodych, w szczególności podopiecznej Zofii. Różnica między nimi polega na sposobie bycia. Mój Jan przybywa z miasta, w związku z tym jest bardziej „światowy”, pewny siebie, to typ podstarzałego lowelasa. Piotr Zrzęda Krzysztofa Globisza mieszka na wsi, jest zamknięty w sobie, małomówny, zakompleksiony.

Mimo, że ma Pan bogaty dorobek zawodowy, to jest to chyba pierwsza Pana rola fredrowska…

– Tak się jakoś złożyło, oczywiście jeśli nie liczyć pracy nad  jego tekstami w szkole teatralnej. Jednak akurat z tą jednoaktówką zetknąłem się po raz pierwszy przy okazji lektury poprzedzającej obecną realizację. Choć jak przez mgłę pamiętam w Teatrze Telewizji wersję reżyserii Andrzeja Łapickiego, chyba ponad trzydzieści lat temu, z panami Michnikowskim i Pawlikiem w rolach Zrzędów. Oczywiście wielokrotnie widziałem, jako widz, realizacje fredrowskie kolegów i uważam tego autora za mistrza obserwacji, rysunku charakterów i wad ludzkich. A przy tym nadal naprawdę zabawnego, czego nie można powiedzieć o wszystkich komediopisarzach, i dawnych i współczesnych. 

To będzie Fredro tradycyjny czy jakoś uwspółcześniony?

– Na pewno nie może być grany tak, jak przed laty, bo konwencje grania się zmieniły, ale nie służy mu też „uwspółcześnianie” na siłę. W scenografii, którą znam z projektu, nie ma wychylenia ani w jedną, ani drugą stronę. Może odrobinę bardziej, choć delikatnie, ku tradycji. Będzie bowiem rodzaj saloniku z czasów Fredry, z kanapką stylizowaną „na epokę”, ale bez ostentacji. Reżyser Mikołaj Grabowski poszedł w kierunku pewnego rodzaju ponadczasowości, ja bym to określił jako umieszczenie akcji w bezczasie. Moim zdaniem to dobry pomysł.

Czuje Pan tremę przed graniem na żywo dla widowni telewizyjnej, czyli bardzo licznej?

– Oczywiście. To dla mnie zupełna nowość, w nie mniejszym stopniu niż dla znacznie młodszych wykonawców. Mimo, że przekroczyłem pięćdziesiątkę, to zagrać w Teatrze Telewizji na żywo już nie zdążyłem. Stres będzie więc duży, ale mam nadzieję, że my, wykonawcy wyjdziemy z tego obronną ręką, a widzowie będą mieli dobrą zabawę.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz

ROZMOWA Z MIKOŁAJEM GRABOWSKIM