Teatr Telewizji TVP

„Śmierć rotmistrza Pileckiego” – Marek Probosz: ta rola była jak długo wyczekiwany prezent

– Nie odbyło się bez wyrzeczeń, właściwie w czasie filmu żyłem jak mnich. Chciałem być sam, bez rodziny, podobnie jak Pilecki w swojej celi na Rakowieckiej. Poza pracą i rozmowami z reżyserem nic dla mnie nie istniało – mówi Marek Probosz, kreujący tytułową postać w spektaklu „Śmierć rotmistrza Pileckiego”.

Jak budował Pan w wyobraźni postać po przyjęciu propozycji Ryszarda Bugajskiego? Jaki miał Pan na nią pomysł? Na rysunek psychologiczny?

– Kiedy wchodzi w grę prawdziwa historyczna postać, zaczynam przygotowania do roli od zapoznania się ze wszystkimi dostępnymi materiałami na temat granego bohatera. Studiuję dokumenty, wpatruję się w fotografie, przeprowadzam rozmowy z osobami, które znały mojego bohatera. Z tych okruchów informacji, zarejestrowanej pamięci, układałem psychologiczny i emocjonalny portret Pileckiego. Drążyłem tak długo, aż udało mi się  dotrzeć do źródła jego konfliktu, motywacji działania, do momentu, w którym poczułem wewnętrzną metamorfozę. Przychodzi taki moment, kiedy nawiązuję głęboki emocjonalny kontakt z  postacią, wtedy przestaje być mi obca, staję się nią, zaczynam żyć i odczuwać jak mój bohater, myśleć jak on, oddychać, poruszać się, reagować, a nawet śnić.  W kolarskim żargonie powiedziało by się „lubię się ujechać”, taki już mam charakter, że jak coś robię to w stu procentach.

Czy przyjął Pan rolę bez wahania?

– Ryszard Bugajski przysłał mi do Los Angeles scenariusz filmu z notatką: „Nareszcie znalazłem dla Ciebie idealną rolę! Mam nadzieję, że Ci się spodoba”. Przeczytałem tekst jednym tchem. Przyjąłem propozycję bez wahania. Powiem więcej, byłem oszołomiony i zaszczycony faktem, że los się do mnie uśmiechnął i przyjdzie mi wcielić się w tak niezłomną, krystaliczną, bohaterską postać, jaką jest  Witold Pilecki. Poczułem, że on odmieni moje życie, że dzięki niemu stanę się lepszym człowiekiem. Ta rola była jak długo wyczekiwany prezent za dziesiątki lat zmagań i wyrzeczeń.

Jakie sugestie co do rysunku postaci przedstawiał Panu reżyser i czy zgadzaliście się w tym zakresie, czy też były spory, ucieranie się?

– To była już nasza druga, po filmie „Gracze”, współpraca z Ryszardem, znaliśmy się, szanowaliśmy wzajemnie swój profesjonalizm i kreatywne pomysły. Nasza współpraca układała się znakomicie, przez cały proces powstawania filmu byliśmy dla siebie równorzędnymi partnerami, którzy inspirują się nawzajem i walczą wspólnymi siłami o dobro powstającego dzieła.  Nie odbyło się bez wyrzeczeń, właściwie w czasie filmu żyłem jak mnich. Chciałem być sam, bez rodziny, podobnie jak Pilecki w swojej celi na Rakowieckiej. Poza pracą i rozmowami z reżyserem nic dla mnie nie istniało.

Czy zagłębił się Pan przy okazji tej roli w problematykę historyczną tego okresu i w biografię rotmistrza czy wykorzystał Pan przede wszystkim doświadczenie i intuicję artystyczną?

– Przeczytałem wszystko co było opublikowane na temat Pileckiego w Polsce, łącznie z raportem rotmistrza z KL Auschwitz, plus przekazane mi przez reżysera kopie dokumentów, listów, wierszy i obrazów rotmistrza z IPN-u.

Czy utrwaliło się Panu w szczególnie w pamięci jakieś anegdotyczne zdarzenie z czasu realizacji?

– W czasie zdjęć na Rakowieckiej odwiedził nasz plan pracownik IPN-u.  Po zobaczeniu mnie w charakteryzacji, nie mógł wyjść z podziwu. Powtarzał, że nie wierzy własnym oczom. Pomagał bardzo przy zebraniu materiałów do filmu, znał postać rotmistrza jak mało kto i był pewien, że nie uda się reżyserowi znaleźć aktora, który by pasował idealnie do tej roli. Wstrząśnięty podobieństwem wystrzelił: „Skąd udało ci się wytrzasnąć tego aktora? Przecież to Pilecki?”. Bugajski spokojnie odpowiedział: „Z Hollywood, tam mają wszystko czego dusza zapragnie”. 

Jakie były zagraniczne losy spektaklu o Pileckim?

– Prapremiera filmu „Śmierć rotmistrza Pileckiego” odbyła się na Bulwarze Zachodzącego Słońca w Hollywood. Bilety zostały szybko wyprzedane. Owacje na stojąco, zagorzała dyskusja po projekcji, gdzie naszego bohatera porównywano do Chrystusa, Gandhiego, Spartakusa… Ogromny sukces i jeszcze większa potrzeba zagranicznej widowni oglądania prawdziwego bohatera, altruisty, który utożsamia w sobie wizję fenomenu prawdziwego człowieczeństwa.

Chociaż ten wieczór miał miejsce w 2006 roku, światła rampy nie przygasły do dziś, publiczność na całym świecie wciąż słyszy coraz więcej o Pileckim. Poniekąd stałem się jego ambasadorem. Wędruję z rotmistrzem po światowych festiwalach, spotkaniach z publicznością, odwiedzam różne uniwersytety i zainteresowane nim ośrodki. Robię to by zaświadczyć swoją osobą, że ten bezinteresowny bohater nie był fikcją. W czasach, kiedy cierpimy na wyraźny deficyt prawdziwych bohaterów, Pilecki wciąż żyje i jest coraz bardziej potrzebny. Był pokazany w Białym Domu za kadencji George'a Busha i w wielu amerykańskich ambasadach. W ubiegłym roku otrzymałem propozycję ze Wschodniego Wybrzeża, aby pokazywać film w więzieniach, a po projekcjach spotykać się ze skazańcami, gdyż Pilecki mógłby tym zagubionym ludziom pomóc w rehabilitacji i podnieść ich na duchu.  W Oświęcimiu za swoją działalność i przekazywanie światu ideałów rotmistrza otrzymałem Medal Pileckiego „DO KOŃCA NIEZŁOMNY”, w Londynie Medal „MORTUI SUNT VIVAMUS”, głoszę więc dalej z pasją dobre słowo o Pileckim. Po nagraniu dla popularnej stacji radiowej NPR News w Waszyngtonie programu o Pileckim, okazało się, że miał największą liczbę słuchaczy!

W maju tego roku otrzymałem propozycję nagrania książki dźwiękowej - audio booka, przeczytania książki o Pileckim „The Auschwitz Volunteer. Beyond Bravery. Captain Witold Pilecki” (350 stron!), która otrzymała nagrodę Winner Best PROSE Award 2012, a w tym roku nominowana jest do kolejnej prestiżowej nagrody Benjamin Franklin Award 2013. Cieszę się, że Telewizja Polska po raz kolejny przybliży polskiemu widzowi historię jednego z największych bohaterów XX wieku.
 
Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz