Teatr Telewizji TVP

„Śmierć rotmistrza Pileckiego” – Prof. Wiesław Jan Wysocki: generalna wierność dokumentom

– Widowisko, przy wszystkich zastrzeżeniach, oddaje klimat i koloryt wydarzeń oraz przybliża postać, która może być dla nas wzorem. Postać człowieka, który całym sobą, ale także cierpieniami rodziny, zapłacił za wyznawane wartości – mówi profesor Wiesław Jan Wysocki, konsultant historyczny przedstawienia.

– Widowisko, przy wszystkich zastrzeżeniach, oddaje klimat i koloryt wydarzeń oraz przybliża postać, która może być dla nas wzorem. Postać człowieka, który całym sobą, ale także cierpieniami rodziny, zapłacił za wyznawane wartości – mówi profesor Wiesław Jan Wysocki, konsultant historyczny przedstawienia.

Był Pan konsultantem historycznym przy realizacji „Śmierci rotmistrza Pileckiego”, czyli miał Pan zadanie dbania o maksymalną wierność realiom historycznym. Udało się?

– Tak. Każde widowisko o charakterze historycznym może, a nawet musi, mieć w sobie elementy licentia poetica, wyobraźni scenarzysty, artysty, ale jednocześnie jest fabularyzowanym dokumentem. W widowisku Ryszarda Bugajskiego, jak w każdym podobnym, nieuchronne są pewne uproszczenia, „powiększenia”, domysły. Jednak generalnie oddaje ono klimat czasu i ducha zdarzeń i postaci.
 
Jak Pan ocenia obraz postaci tytułowej, w tym także rolę aktora?

– Marek Probosz zagrał bardzo dobrze postać rotmistrza Pileckiego, wczuł się w nią bardzo głęboko i autentycznie. Przekazał jego duchową żarliwość. Dało to jej wiarygodny obraz.

Jaki zakres i charakter ma wiedza o przeżyciach Pileckiego w więzieniu?

– Wiedza bezpośrednia jest bardzo ograniczona. Rotmistrz nie zostawił przecież żadnych relacji, podobnie jak jego oprawcy. Bardzo niekompletne są świadectwa innych uczestników zdarzeń. Kontakt innych więźniów z Pileckim był znikomy. O katuszach, jakie go spotykały, można jedynie wnioskować poprzez analogię z tego, co spotykało innych więźniów i można domniemywać, że jego spotkały cięższe.

Czy sceny sądowe są oparte na protokółach, stenogramach?

– Zasadniczo tak, ale te stenogramy trzeba czytać z odpowiednim dystansem. Pilecki stwierdził na rozprawie, że nie miał siły czytać i podpisywać protokołów. Jest prawie pewne, że co innego mówił na sali, a co innego zostało zapisane. W protokółach jest wiele sformułowań okrągłych, złagodzonych, eufemistycznych i możemy się tylko domyślać tego, co naprawdę mówiono na sali. Kiedy podczas rozprawy pojawiały się jakieś niewygodne, czy niebezpieczne dla władzy wątki, zazwyczaj ją przerywano i utajniano lub pracowano nad więźniem, żeby zmienił postawę.

Tym bardziej więc dialogi w sytuacjach pozapublicznych, np. między Pileckim a Różańskim, musiały zostać po prostu wymyślone. Czy mimo to mają charakter wiarygodny, prawdopodobny?

– Tak, uważam że przy tym zasadniczym ograniczeniu mają one w sobie duży ładunek autentyczności.

Jak ocenia Pan wiarygodność wizerunku Różańskiego w aktorskim wykonaniu Jacka Rozenka?

– Bardzo wysoko. To był rzeczywiście taki Mefisto, który potrafił być elegancki, inteligentny i jednocześnie prymitywny, prostacki, wulgarny, cyniczny. Aktor dobrze pokazał dwoistość i diaboliczność postaci tego funkcjonariusza reżimu.

Czy jakiegoś wątku zabrakło Panu w widowisku?

– Tak. Postaci ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza, którego rola była kluczowa. Był współwięźniem Pileckiego w Auschwitz, ale nie tylko nie ujął się za nim, lecz istnieje hipoteza, oparta o zeznania świadków, że napisał list do sądu. Miał w  nim stwierdzić, że ten będzie się powoływał na swoją konspiracyjną działalność obozową, w tym na niego i że nie zasługuje na łagodne potraktowanie. Mam też zastrzeżenia do nadmiernego rozbudowania wątku sędziego Hryckowiana kosztem wątku rotmistrza. Reżyserowi chodziło zapewne o pokazanie przeciwstawienia dwóch oficerów AK, z których jeden pozostał wierny idei, a drugi zdradził. Jednak pokazanie przede wszystkim strachu Hryckowiana jako głównego motoru jego postępowania nie do końca wydaje mi się słuszne, bo wiele wskazuje na to, że on dokonał świadomego wyboru postawy, czyli zdrady swoich wartości. Z tego powodu eksponowanie zachowań histerycznych, lękowych, wydaje mi się przesadzone. Podobnie jak mało prawdopodobna wydaje mi się naiwna wiara prokuratora Łapińskiego, też byłego akowca, w słowa prokuratora Zarako-Zarakowskiego, który zapewnia go, że skazany na śmierć zostanie ułaskawiony. Bardziej wiarygodna wydaje mi się scena pokazująca cynizm Hryckowiana, gdy w rozmowie z osobą bliską jednemu z oskarżonych zapewnia ją o swojej życzliwości, a niedługo potem pisze wniosek,  że nie zasługuje on na łaskę.

Jakie było Pana wrażenie w czasie oglądania premierowej emisji spektaklu przed siedmiu laty?

– Obejrzałem go wcześniej, bo na kolaudacji. Byłem wzruszony i zauważyłem, że wielu widzów też było wzruszonych. Niezależnie od wątpliwości czy uwag krytycznych, o których wspomniałem wcześniej, spektakl uważam za naprawdę bardzo cenny. Oddaje klimat  i koloryt wydarzeń oraz przybliża postać, która może być dla nas wzorem. Postać człowieka, który cały sobą, ale także cierpieniami rodziny, zapłacił za wyznawane wartości.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz