Teatr Telewizji TVP

„Bezdech” – Bogusław Linda: między życiem a śmiercią

– Jerzy przyjeżdża do Polski, do Warszawy, krąży po mieście w poszukiwaniu śladów przeszłości. Spotyka swojego, nieznanego mu dotąd, syna, spotyka ojca, toczy rozmowę z filozofem, głównie o śmierci. Spotyka kobiety, z którymi był kiedyś związany – mówi Bogusław Linda, odtwórca roli Jerzego w „Bezdechu” Andrzeja Barta.

Proszę przedstawić swojego bohatera...

– Ma na imię Jerzy i jest reżyserem pracującym od lat w Hollywood. Jest po części reżyserem polskim, a po części jednak amerykańskim.

Ta postać ma swój pierwowzór w rzeczywistości?

– Myślę, że bardzo ogólnym sensie, jako że jest kilku reżyserów polskiego pochodzenia, którzy zrobili karierę światową, choć niekoniecznie akurat w Hollywood. Jerzy przyjeżdża do Polski, do Warszawy, krąży po mieście w poszukiwaniu śladów przeszłości. To jest rodzaj podróży po przeszłości. Spotyka swojego, nieznanego mu dotąd, syna, spotyka ojca, toczy ważną rozmowę z filozofem, głównie o śmierci. Spotyka kobiety, z którymi był kiedyś związany.

Jerzy spodziewa się śmierci?

– Może nie wprost, nie natychmiast. Jest jednak w wieku, w którym ta perspektywa jest jednak bliższa niż dalsza. Poza tym  kwestia śmierci nie odnosi się tylko do naszej własnej śmierci. Umiera nieustannie – dzień po dniu, miesiąc po miesiącu – świat, w którym żyjemy. Umierają ludzie, zwierzęta, umierają przedmioty, mody, myśli, pragnienia. Wszystko poddane jest  nieustannemu mieleniu przez nieubłagany czas. Przecież ta Warszawa, z której Jerzy wyjechał jako młody człowiek, też już umarła.

Skąd ta potrzeba wędrówki po przeszłości?

– Z potrzeby rozrachunku z przeszłością. W pewnym wieku większość ludzi coraz więcej zaczyna myśleć o przeszłości. To logiczne i zrozumiałe. Starzy ludzie z nadzieją patrzący w przyszłość są trochę śmieszni.

Jerzy, którego Pan gra, jest czymś na kształt takiego bohatera wolterowskiego, który trafia do nieznanego sobie świata. Idzie i spotyka ludzi. Czy dominantą będzie to, że on jest dziwnym, mrocznym bohaterem z innego świata, czy też będzie weryfikował różne postawy?

– Myślę, że ani jedno, ani drugie. Wydaje mi się, że klucz jest w tym, żeby obejrzeć sobie kawałek naszej ojczyzny, naszych miłości, naszego umierania oczami tego bohatera, który jest z innego świata.

Tytułowy „Bezdech” ma oznaczać stan pomiędzy życiem a śmiercią. To jest taka rozrachunkowa z własnym życiem podróż głównego bohatera. A impulsem do tego jest poczucie zbliżającego się końca.

–  Dokładnie tak, zgadza się. Na sali go nie ma, to nie on. To jest projekcja w oczach wszystkich jego przyjaciół.

Przyniósł Pan z sobą powieść „Fabryka Muchołapek”, autorstwa właśnie Andrzeja Barta…

– Tak, właśnie dostałem ją od autora.

Andrzej Bart napisał może niezbyt wiele rzeczy, ale to jest proza mocna, gęsta, bardzo wieloznaczna. Czy ma Pan jakiś osobisty stosunek do tej prozy i czy to będzie zauważalne w roli Jerzego, głównego bohatera „Bezdechu”?

– Myślę, że literatura i ekran to są dwie różne sprawy. Albo niestety, albo na szczęście – proszę sobie wybrać. Nie jest to na pewno kompatybilne. Literatura pozostawia więcej rzeczy wyobraźni. Teatr, czy film są to rzeczy bardzo namacalne.

Z tego, co Pan wie z lektury scenariusza i znajomości prozy Barta, jest to coś niesłychanie bogatego od strony formy. To jest i dramat, i groteska, jakieś szaleństwo. Czy Pan też tak to widzi ten spektakl?

– To jest niebezpieczne pytanie, jak ja widzę ten spektakl, szczególnie gdy na sali jest Andrzej Bart, autor i reżyser. Ja go nie widzę, ja po prostu biorę w nim udział.

A jak Pan sobie go wyobrazi?

– Ja nie będę go sobie wyobrażał. To pan, gdy będzie oglądał już spektakl, to już pan sobie coś z tego odczyta. Ja jestem tylko prostym rzemieślnikiem, który stara się wykonać swoją robotę.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz