Teatr Telewizji TVP

„Przerwanie działań wojennych” – Jerzy Schejbal: kompromis bolesny jak rana

– To jest w gruncie rzeczy widowisko nie tyle wojenne, ile polityczne. Działań wojskowych w nim nie ma, choć są ludzie w mundurach, jest natomiast gra o przyszłość obu stron – mówi Jerzy Schejbal o spektaklu „Przerwanie działań wojennych” w reżyserii Juliusza Machulskiego.

Pana postać, Zygmunt Dobrowolski, członek powstańczej delegacji na rozmowy kapitulacyjne z niemieckim dowódcą von dem Bachem ma tak bogaty życiorys, że jego skrótowe przedstawienie zajęłoby co najmniej stronę…

– Był oficerem AK, członkiem jego kierownictwa, pełnił tam wiele ważnych funkcji. Myślę, że na potrzeby spektaklu to wystarczy. Towarzyszył w rozmowach kapitulacyjnych m.in. pułkownikowi Irankowi-Osmeckiemu.

Co Panu najbardziej utrwaliło się w pamięci z okresu z realizacji tego spektaklu?

– Atmosfera pracy w tym dworku, zaaranżowanym pod Warszawą jako dworek w Ożarowie. Juliusz Machulski czuje historię, przeszłość i umiał stworzyć aurę uczestnictwa w czymś ważnym. Trzeba było wczuć się w tę atmosferę kresu powstania, w poczucie dopełniającej się narodowej tragedii. Juliusz bardzo precyzyjnie rozpisywał role i sytuacje w spektaklu.

Oś dramaturgiczna skupiona była na relacjach członków polskiej delegacji kapitulacyjnej z von dem Bachem. Z jednej strony był to wróg, z drugiej strony zachowywał się wobec polskich rozmówców z ujmującą grzecznością…

– Tak. Z tego co wiem, źródła dokumentalne potwierdzają takie jego zachowanie. Być może był dobrze wychowany, ale myślę, że jego postępowaniem powodowało nade wszystko wyrachowanie.

Pamiętajmy, że moment, o którym opowiada spektakl, to nie tylko klęska powstania warszawskiego, ale także narastające poczucie Niemców, tych najbardziej świadomych, a do tych von dem Bach należał, że wojna dobiega końca i że nie zakończy się zwycięstwem Niemiec. Myślę więc, że chciał zaskarbić sobie, z myślą o przyszłości, opinię dowódcy rycerskiego. Po przeciwnej stronie byli polscy oficerowie, smutni, przegrani, ale pełni godności…

– Tak. Jednak także oni zmuszeni byli prowadzić podwójną grę. Z jednej strony uprzejmość von dem Bacha mogła im się wydać przejawem dwulicowości, z drugiej, nie mogli i nie chcieli odrzucać jego propozycji. Byli świadomi, że od ich postawy zależy los tysięcy powstańców i cywili. Oni także, w imię uratowania tego, co się da, musieli zdecydować się na kompromis, na rezygnację z części dumy. Choć był to kompromis bolesny jak rana. Myślę, że takie mechanizmy zawsze rządzą polityką. Coś za coś. A to jest przecież w gruncie rzeczy widowisko nie tyle wojenne, ile polityczne. Działań wojskowych w nim nie ma, choć są ludzie w mundurach, jest natomiast gra o przyszłość obu stron.

Będzie Pan oglądał powtórkę przedstawienia?

– Jeśli tylko nic nie stanie na przeszkodzie, obejrzę z przyjemnością, o ile w tym przypadku można mówić o przyjemności.

Na pewno artystycznej.

– Tak, tylko takiej. To dobrze, że ten spektakl zostanie powtórzony, bo z edukacją historyczną jest u nas krucho, a ten spektakl odsłania kulisy zdarzeń słabo znanych nawet tym, którzy coś wiedzą o powstaniu. Pierwsza emisja, premierowa, zawsze jakoś przelatuje, niewiele się z niej zapamiętuje. Dopiero kolejne powtórki pozwalają utrwalić spektakl w pamięci widzów i dają szansę na poszerzenie ich kręgu. Nadto, każde kolejne obejrzenie pozwala zauważyć nowe akcenty, elementy, szczegóły.

W ubiegłym roku w Teatrze Telewizji była premiera „Najweselszego człowieka”, gdzie zagrał Pan postać Kornela Makuszyńskiego. Czy postacie rzeczywiste gra się jakoś inaczej niż fikcyjne?

– Nie ma jakiejś wielkiej różnicy, chyba że się wprost imituje jakąś postać historyczną. Zawsze jednak trzeba pamiętać, kogo się gra, zawsze trzeba się odnieść do jego publicznie znanego wizerunku i trzeba umieć sobie tę postać jakoś wyobrazić.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński