„Przerwanie działań wojennych” – Juliusz Machulski: dialog też może być pasjonujący
– W polskich oficerach zafascynowało mnie ich logiczne i rozumne zachowanie. To, że po tylu tygodniach wyczerpującej walki, w wyjątkowo ciężkich warunkach, bez należytego odżywienia i przy braku snu zachowali siłę ducha, wolę i jasność myślenia – mówi Juliusz Machulski, autor tekstu i reżyser spektaklu „Przerwanie działań wojennych”.
Dlaczego właśnie akt kapitulacji Powstania Warszawskiego wydał się Panu tak interesujący jako temat widowiska teatralnego?
– Właśnie ze względu na wyjątkowy dramatyzm tych dni i godzin. I na ich sens i wagę w historii Polski. Tekst napisałem na podstawie wspomnień pułkownika Kazimierza Iranka-Osmeckiego. Znane są pod tytułem „Ostatni akt” i opublikowane zostały w zbiorze „Powołanie i przeznaczenie”. Stanowią zapis kilkunastu godzin dramatycznych rokowań w sprawie zakończenia Powstania, prowadzonych przez polskich oficerów z niemieckim generałem Erichem von dem Bachem.
Użyłem słowa „kapitulacja”, ale tytuł Pana widowiska stanowi jak się zdaje kontrapunkt do tego słowa…
– Tak, tytuł jest tu szczególnie ważny i wymowny. Chodzi o to, że w odczuciu pułkownika Iranka-Osmeckiego, a pewnie nie tylko jego, po stronie powstańczej zakończenie Powstania było jedynie przerwaniem działań wojennych, a nie kapitulacją. To nie było jedynie aktem godności, ale wynikało z realiów. Niemcy nie podjęliby rokowań, gdyby do końca stłumili powstanie, a tak nie było. Tymczasem zależało im na oczyszczeniu przedpola przed przybyciem Rosjan. Mnie najbardziej fascynowało jednak to, że polscy oficerowie potrafili się wznieść ponad wszechobecne cierpienie i jak rasowi negocjatorzy potrafili wynegocjować dla kilkudziesięciu tysięcy powstańców i ludności cywilnej ich przeżycie. To praktycznie prawie nieznana, bardzo chlubna karta polskiej historii. Zrobili wszystko, co dało się zrobić. Fascynowało mnie także ich logiczne i rozumne zachowanie. To, że po tylu tygodniach wyczerpującej walki, w wyjątkowo ciężkich warunkach, bez należytego odżywienia i przy braku snu zachowali siłę ducha, wolę i jasność myślenia.
Istotną postacią w spektaklu jest Erich von dem Bach grany przez Krzysztofa Stelmaszyka. Pomiędzy nim a Polakami rozgrywa się swoista psychodrama…
– Von dem Bach był postacią pełną sprzeczności. Półkrwi Polak, jego matka była Polką, urodzony w Lęborku, trafił w młodości do niemieckich kadetów, co zdeterminowało jego drogę życiową. Zachowywał się wobec polskiej delegacji z ujmującą uprzejmością, wyrażał podziw dla ich postawy, kwalifikacji wojskowych i dla waleczności powstańców, osobiście podawał herbatę. Nie można wykluczyć, że czynił to wszystko bez wielkiego wewnętrznego przymusu, ale nie sposób też nie uznać, że było to z jego strony także wyrachowanie mające na celu zabezpieczenie sobie przyszłości. Był niewątpliwie człowiekiem bardzo inteligentnym i przebiegłym.
Jak w ogóle mogło dojść do rokowań, skoro Niemcy od początku nie uznawali powstańców za wojsko i traktowali ich jak bandytów?
– W rezultacie rokowań Niemcy zdecydowali się przyznać powstańcom, żołnierzom Armii Krajowej, status jeńców wojennych, dzięki czemu zostały im przyznane prawa kombatanckie. Ludność cywilna miała być chroniona i traktowana zgodnie z konwencjami wojennymi, co się zresztą nie stało, bo Niemcy złamali porozumienie.
O wielkiej historii opowiada Pan w tym spektaklu w sposób kameralny…
– Taka jest logika i natura Teatru Telewizji. Gdybym robił film, o czym przez lata myślałem, musiałby zrobiony z należytym rozmachem inscenizacyjnym. Spektakl, zgodnie z warunkami Teatru Telewizji, jest kameralny, rozgrywa się we wnętrzu dworku ożarowskiego i oparty jest na dialogu. Mnie jednak ten dialog wydał się na tyle interesujący, że mógł zastąpić brak akcji w klasycznym rozumieniu tego słowa. Słowo też może mieć wielką siłę dramatyczną, zwłaszcza wypowiadane w takich okolicznościach.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz