„Operacja Reszka” – Zdzisław Wardejn: był taki pułkownik
– Poza wszystkim jestem z pokolenia, które spędziło w PRL większość swojego życia, więc nie aż tak trudno mi było wcielić się w postać z tamtych czasów – mówi Zdzisław Wardejn, odtwórca roli pułkownika MSW w przedstawieniu Telewizyjnego Teatru Faktu „Operacja Reszka”.
Pana postać ma swój ścisły odpowiednik w rzeczywistej postaci?
– Tak, był taki pułkownik MSW, który odegrał w tej operacji istotną rolę. Ale ja w konstruowaniu postaci nie zajmowałem się odtwarzaniem konkretnej osoby, ale raczej typu wysokiego oficera PRL-owskich służb specjalnych.
Pan zetknął się z ich przedstawicielami…
– Tak. Z UB. To było w Poznaniu w 1956 roku. Miałem 16 lat, byłem uczniem technikum. Wtedy przydarzyła mi się ta niesamowita historia – zostałem uznany za zabitego w zamieszkach ulicznych i pod moim nazwiskiem, jako mnie, pochowano innego człowieka. Zostało to opowiedziane w dokumentalnym filmie Michała Dudziewicza „Paradoks o konduktorze”, jako że człowiek, który został pochowany jako ja, był konduktorem. W tym filmie osobiście opowiadam do kamery o tym, co mi się wtedy przydarzyło. Po tym zdarzeniu esbecy mnie przesłuchiwali. Z doświadczenia więc wiem z czym to się je.
I przydało się to Panu do konstruowania postaci?
– Tak, choć w bardzo ogólnym sensie, jako efekt wyczucia klimatu, stylu bycia, mentalności tego rodzaju ludzi. Poza wszystkim jestem z pokolenia, które spędziło w PRL większość swojego życia, więc nie aż tak trudno mi było wcielić się w postać z tamtych czasów. Nieraz przecież widywaliśmy ich w telewizji. No, a najważniejsza jest jednak zawodowa, aktorska wyobraźnia.
Granie postaci tajemniczych, dwuznacznych, mrocznych bywało dość często Pana aktorską specjalnością, że wymienię rolę księdza Negri w „Beatrix Cenci” Słowackiego w reżyserii Gustawa Holoubka…
– Aktorowi z taką metryką jak ja, a jestem w zawodzie prawie pół wieku, musiały się przydarzyć role najrozmaitszego autoramentu. Lubię postacie niejednoznaczne. Kiedy w Teatrze Telewizji grałem postać szlachetnego markiza Posy w „Don Carlosie” Schillera w reżyserii Macieja Bordowicza, to starałem się nasycić ją takimi cechami, które sprawiły, że jego szlachetność była niejednoznaczna i dla widzów nie znających tekstu dramatu prawie do końca trudna do rozszyfrowania.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński