Teatr Telewizji TVP

„Afera mięsna” – Michał Anioł: umiem zagrać beton

– Trochę się w tego rodzaju komunistycznych postaciach wyspecjalizowałem. A zaczynałem w Teatrze Telewizji epizodami w klasyce, w „Zimowej opowieści” Szekspira i w „Weselu” – mówi Michał Anioł, odtwórca roli Kazimierza Witaszewskiego w „Aferze mięsnej” Janusza Dymka.

Zagrał Pan krótko, epizodycznie, ale za to mocno mroczną postać gomułkowskiego wiceministra spraw wewnętrznych, generała Kazimierza Witaszewskiego…

 – On tam wypowiada charakterystyczne zdanie: „Towarzysze, znacie mnie i wiecie, że nie jestem za ostrym karaniem, ale jak by tak dla przykładu powiesić paru łajdaków…”. Miałem pewne wyobrażenie jak mam zagrać tego człowieka, symbol partyjnego „betonu”, człowieka, który miał straszną opinię stupajki, nazywanego „gazrurką”. Atmosfera gmachu byłego KC i Pałacu Kultury i Nauki, gdzie kręciliśmy sceny we wnętrzach, ułatwiła mi ożywienie w sobie pamięci takiego klimatu. Zresztą mój ojciec był dziennikarzem i w domu sporo się o takich sprawach mówiło. Pomogła mi też pamięć takich filmów jak „Człowiek z żelaza” czy „Człowiek z marmuru” Wajdy. Poza tym niedługo później zagrałem w dwóch podobnych gatunkowo widowiskach Teatru Telewizji i też historyczne postaci komunistów, Nowotkę w „Mordzie założycielskim” i generała Siwickiego w  „Czarnobylu”, w tym drugim też u reżysera Janusza Dymka. Trochę się więc w tego rodzaju komunistycznych postaciach wyspecjalizowałem. A zaczynałem w Teatrze Telewizji epizodami w klasyce, w „Zimowej opowieści” Szekspira i w „Weselu”. W sumie jest tego zaledwie kilka sztuk.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że zawsze miał Pan „zamiłowanie do mocnych tekstów”…
 
– Od zarania swoich kontaktów z aktorstwem. Na egzaminie przy Miodowej wystąpiłem z wierszem „Ocalony” Tadeusza Różewicza: „Mam 24 lata, ocalałem prowadzony na rzeź...(...) Szukam mistrza i nauczyciela, niech przywróci mi wzrok, słuch i mowę, niech jeszcze raz nazwie rzeczy po imieniu, niech oddzieli światło od ciemności”. Zawsze pociągały mnie  teksty mocne, konkretne, takie jak „Reduta Ordona”, „Bagnet na broń” czy „Pogrzeb prezydenta Narutowicza”, a nie liryka w rodzaju Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. I kiedy mówiłem tego Różewicza, zasugerowano mi, żebym powiedział to jak na wiecu. Wyobraziłem więc sobie ten tłum, który słuchał Gomułki na placu Defilad 19 października 1956 roku i mocno wypowiedziałem ten wiersz. Chyba zrobiło to na komisji dobre wrażenie, bo w końcu zostałem przyjęty. Pamiętam, że w komisji był między innymi Andrzej Łapicki, wtedy bożyszcze, u szczytu sławy. Siedział sobie na luzie i kiedy zacząłem recytować „Pogrzeb prezydenta Narutowicza” Tuwima, powiedział: „Kochany, ty recytujesz, a powiedz to tak normalnie”. 

W 1987 roku wyemigrował Pan na dziesięć lat do USA i Kanady…

– To był rok 1987. Czułem się wypalony zawodowo, miałem za sobą burzliwe życie osobiste. Poza tym pod koniec lat siedemdziesiątych narosły nastroje beznadziei, a ponadto namówiła mnie na to moja ówczesna dziewczyna. W latach 1989 – 1998 mieszkałem w Kanadzie i USA. Studiowałem w najstarszej amerykańskiej szkole aktorskiej „The American Academy of Dramatic Arts”, którą ukończyli m.in. Robert Redford, Kirk Douglas, Anne Bancroft i Grace Kelly. Grałem w teatrach kanadyjskich i serialach amerykańskich, „Millenium”, robionych przez Twentieth Century Fox oraz „The Sentinel” od Paramount Pictures. W Kanadzie prowadziłem też studio aktorskie.
 
Co skłoniło Pana do powrotu?

– Chęć ponownej zmiany, bo Ameryką już się nasyciłem. No i ciekawość tej nowej Polski. Do powrotu namawiał mnie Tadeusz Łomnicki, mój mentor. Dostałem od niego list. Doszedł do mnie już po jego śmierci.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński