„Narty Ojca Świętego” – Janusz Gajos: kawałek prawdy o nas
– Pilch bardzo subtelnie postąpił unikając łatwizny z jakimś trywialnym antyklerykalizmem. Ksiądz żarłok, pijak i cudzołożnik to byłoby za bliskie „Monachomachii” albo kiepskiego kabaretu – mówi Janusz Gajos, odtwórca roli księdza Kubali w telewizyjnym spektaklu „Narty Ojca Świętego” Jerzego Pilcha.
Pierwsze słowa granego przez Pana Księdza brzmią: „Mam panom do zakomunikowania arcydyskretną wiadomość”. To oczywiste nawiązanie do pierwszych słów Horodniczego w „Rewizorze” Gogola…
– Tak, bo w przedstawieniu Pilcha jest coś gogolowskiego. Konfrontacja przesiąkniętego zgnilizną środowiska z kimś, kto pojawia się z zewnątrz.
Tym pewnym środowiskiem jest w tym przedstawieniu cała Polska z jej przywarami?
– Pewnie i tak można to interpretować. Przynajmniej kawałek Polski i prawdy o nas. No, bo chyba nie chodzi o samych mieszkańców podgórskiej miejscowości.
A „rewizorem” ma być papież?
– No, to chyba za daleko posunięta interpretacja. Poza tym Chlestakow to wiodąca postać w „Rewizorze”, a w „Nartach” papież się nie pojawia, a jedynie o nim mówią.
Ale tak jak rewizor-Chlestakow, tak osoba papieża obnaża małość społeczności. Przypomnijmy, że w sztuce Pilcha akcja rozwija się w oparciu o wiadomość, że papież po przejściu na emeryturę ma zamieszkać w Granatowych Górach…
– I konfrontacja grona przedstawicieli tamtej społeczności z tą wiadomością wywołuje sekwencję zdarzeń i ujawnia postawy miejscowej elity.
A to elita wódczano-kiełbasiana, siermiężna, przaśna…
– Akurat w tym aspekcie niczego chyba nie odkrywamy. Zwłaszcza w aspekcie wódeczki. Jak się ogląda w telewizjach wiadomości o wyczynach lokalnych „elit”, to widać, że tekst Pilcha to nie krzywe zwierciadło, ale istny realizm.
„Koniec z wódką, obżarstwem, rubasznym pieniem i pozamałżeńskim seksem”, jak martwi się burmistrz…
– Otóż to. Ale życie w społeczeństwie bezgrzesznym to utopia.
A grany przez Pana ksiądz Kubala jest najmniej grzeszną z postaci?
– Zewnętrznie tak to wygląda, ale kto wie, co ten doświadczony ksiądz ma za sobą? Pilch bardzo subtelnie postąpił unikając łatwizny z jakimś trywialnym antyklerykalizmem. Ksiądz żarłok,i pijak i cudzołożnik to byłoby za bliskie „Monachomachii” albo kiepskiego kabaretu.
Można mówić o pesymistycznej względnie optymistycznej wymowie tej sztuki?
– Ja bym odsunął te obie kwalifikacje. Ważne, że tekst daje do myślenia, że może pobudzić do refleksji.
Jaką w Panu wzbudził?
– Pewnie spodziewa się pan ode mnie, że powodem iż jako naród nie sprostaliśmy wymaganiom, ale czy pan myśli, że papież sądził, że przerobi nas na anioły? Ja nie wierzę, że tak myślał. Ważne jest jednak nie tylko to, czy się osiągnie cel, ale że się w ogóle ma jakiś cel.
W tym roku minęło już 46 lat od Pana debiutu w Teatrze Telewizji, w epizodzie w łódzkim przedstawieniu według „Ziemi obiecanej” Reymonta. Przeglądając Pana role od tamtego czasu nie sposób nie zauważyć, że są one bardzo różnorodne i wbrew temu, co czasem się mówiło, wcale nie został Pan zaszufladkowany w postaci Janka z „Czterech pancernych”. Które z ról ceni Pan sobie najbardziej?
– Grałem dużo w Teatrze Telewizji, ale najciekawsze role pojawiły się w połowie lat osiemdziesiątych: Rogożyn w „Myszkinie” według „Idioty” Dostojewskiego, Horvath w „Opowieściach Hollywoodu” Hamptona, Bukara w „Przestawieniu Hamleta we wsi Głucha Dolna”, a na początku lat dziewięćdziesiątych np. Bach w „Kolacji na cztery ręce” czy tytułowy Kean. Jako aktorowi forma Teatru Telewizji odpowiada mi bardzo, jako że łączy w sobie i teatr i dającą inne możliwości formę ściśle telewizyjną.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński