„Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej” – Grzegorz Damięcki: małżeństwo to niewyczerpana inspiracja
– To przedstawienie jest jakby przeglądem tego, co może się zdarzyć między kobietą a mężczyzną. Zarówno parze ludzi prostych, jak i wykształconych, młodych i starych, mających za sobą długi lub krótki staż małżeński – mówi Grzegorz Damięcki, On w telewizyjnym przedstawieniu „Scen niemalże małżeńskich Stefanii Grodzieńskiej” w reżyserii Grażyny Barszczewskiej.
Kim jest ten On? To postać z prozy Stefanii Grodzieńskiej, postać fikcyjna czy trochę Pan, Grzegorz Damięcki?
– Wszystkiego po trosze. Wiadomo, że każdy, kto jest lub był w związku małżeńskim, wie, że to często prawdziwy poligon, gdzie plus z minusem i białe z czarnym nieustannie się ścierają. Z nieporozumień bądź porozumień małżeńskich powstały przez wiele wieków tysiące anegdot. Małżeństwo to niekończąca się inspiracja do żartu, zadumy, złości i wszystkiego, co można sobie wyobrazić. Jest w tym też wszystko, co może być pożyteczne dla aktora.
Czym odznacza się sposób pisania o małżeństwie charakterystyczny dla Stefanii Grodzieńskiej?
– Przede wszystkim finezją i inteligencją. Także mistrzowskim skrótem, który bardzo sobie w sztuce cenię. Jest tu też wiele abstrakcyjnego poczucia humoru, które ma tę cechę, że przekracza epoki, uwalnia humor od przypisania tylko do jakiegoś określonego czasu i pozwala rozumieć go kolejnym generacjom. A na tym przedstawieniu także młodzież bardzo dobrze się bawi, odnajduje swoje własne śmiesznostki. Do tego dochodzi umiejętność Stefanii Grodzieńskiej płynnego przechodzenia od humoru krotochwilnego do refleksji i namysłu. To przedstawienie jest jakby przeglądem tego, co może się zdarzyć między kobietą a mężczyzną. Zarówno parze ludzi prostych, jak i wykształconych, młodych i starych, mających za sobą długi lub krótki staż małżeński.
Każda para jest trochę inna.
Jakie cechy ma ta konkretna para z przedstawienia?
– Cechy i przypadłości większości par, małżeńskich czy niemałżeńskich, czyli problemy z porozumieniem się, trwaniem w swoich nawykach, powracaniu do starych wątków, wypominaniem sobie różnych prawdziwych lub urojonych przewinień, epizodami związanymi z zazdrością, uzasadnioną lub nie. Jest taka anegdota małżeńska, w której młody dziennikarz zapytał panią z sześćdziesięcioletnim stażem małżeńskim, jak trzeba postępować, żeby tak długo przetrwać w małżeństwie. W odpowiedzi usłyszał, że ona jest z epoki, w której się różne rzeczy naprawiało, a nie wyrzucało. A my dziś wszystko wyrzucamy, przedmioty i ludzi. Ludzie wiążą się ze sobą i czasem wystarczy, że się kilka razy pokłócą, już się ze sobą rozstają. Nie potrafią ze sobą rozmawiać i próbować przezwyciężać kryzysy. W kręgu znajomych z mojego pokolenia niewiele małżeństw przetrwało. Grodzieńska pokazuje, że można trwać w małżeństwie, ale nie z obłudy czy wygodnictwa jak w „Moralności pani Dulskiej”, tylko naprawdę się rozumieć. W tekście Grodzieńskiej podoba mi się też warszawski folklor, z którym jako urodzony w tym mieście miałem do czynienia od dzieciństwa.
Gra Pan z Grażyną Barszczewską, która jest współautorką scenariusza, reżyseruje spektakl i jest wykonawczynią jednej z ról. Jak się Panu układa współpraca w obliczu takiej triady?
– Od początku naszej współpracy Grażyna wytworzyła taki klimat, w którym chce się pracować. Ma kapitalne poczucie humoru, także na swój temat, co uważam za fundament człowieczeństwa i jest bardzo otwarta na propozycje. Ma także świetny smak artystyczny i jest świetnie przygotowana. Pracowaliśmy więc bardzo demokratycznie, często organizując burze mózgów z udziałem Andrzeja Poniedzielskiego. Miło mi, że właśnie mnie wybrała do tej współpracy. Kiedy do mnie zadzwoniła, zapytałem, czy nie pomyliła się i nie wzięła mnie za mojego ojca, Damiana Damięckiego, z którym pracowała szereg razy. Powiedział, że nie, co mnie uspokoiło i mile połechtało.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Lubczyński