Teatr Telewizji TVP

„Wierność” – Marek Bargiełowski: ciemna broda nie wystarczy

– Mój bohater, to postać dziś historyczna, świetny dziennikarz, autor książek, pasjonujący się historią rozwoju cywilizacyjnego, który pozostając członkiem partii, otwarcie i aktywnie wspierał „Solidarność” – mówi Marek Bargiełowski, który w telewizyjnym widowisku Pawła Woldana „Wierność” gra Stefana Bratkowskiego.

Jest Pan trochę fizycznie podobny do Bratkowskiego…

– Może trochę, zwłaszcza przez ciemną brodę. Ale reżyserowi Woldanowi nie chodziło o to, by go imitować. Chodziło mu tylko o bardzo ogólne podobieństwo fizyczne. Natomiast ważne było dla niego oddanie istoty roli i osobowości Bratkowskiego, jego demokratycznego instynktu, przywiązania do wolności, niechęci do totalitaryzmów każdej maści i koloru.

Przypomnijmy graną przez Pana postać…

– Stefan Bratkowski, postać właściwie historyczna, znana głównie okresu „Solidarności” lat 1980-81 i potem stanu wojennego. Świetny dziennikarz, autor książek, pasjonujący się historią rozwoju cywilizacyjnego który pozostając członkiem partii, otwarcie i aktywnie wspierał „Solidarność”. Partia go wyrzuciła dopiero bodaj w stanie wojennym. W latach 1980-81 był symbolem wąziutkiego nurtu demokratycznego w PZPR i z tej pozycji chciał działać.

Jaką konkretnie rolę odgrywa Bratkowski jako postać w tym widowisku?

– Snuje przed młodą dziennikarką realizującą film dokumentalny o księdzu Popiełuszce wspomnienia o nim, jako że z nim współpracował i przyjaźnił się.

Przed rokiem minęło czterdzieści lat od początku Pana współpracy z Teatrem Telewizji. Wie Pan, ile zagrał Pan ról?

– Nie liczyłem. Czterdzieści? Pięćdziesiąt?

Około siedemdziesięciu…

– No proszę.

Pamięta Pan szczególnie, któreś role?

– Pamiętam, że po raz pierwszy pracowałem z Laco Adamikiem, ale nie pamiętam w czym.

To była „Biała zaraza”, czeskiego pisarza Karola Čapka.

– Z Adamikiem robiłem też później „Lato” Rittnera, lekarza w „Lordzie Jimie” według Conrada i Antonia w „Burzy” Szekspira.

Jakie realizacje Pan jeszcze pamięta?

– Przypomina mi się też rola Meda w „Lękach porannych” Grochowiaka w reżyserii nieodżałowanego Tomka Zygadło, Sędzia w „Pijaku” Fallady w reżyserii też już nieżyjącego Tomka Lengrena. Pamiętam też rolę Wodzińskiego w „Lecie z Nohant”  reżyserii Olgi Lipińskiej. No i Kobrę „Długie pożegnanie” w reżyserii Stefana Szlachtycza. Ciekawie wspominam też rolę Himpela w „Lekcji niemieckiego” niedawno zmarłego pisarza niemieckiego Lenza.

A Lenina w „Miłości na Krymie” Mrożka?

– Jakbym mógł nie pamiętać zagrania postaci, za którą aktorzy radzieccy otrzymywali najwyższe odznaczenia państwowe. (śmiech)

Marzył Pan o aktorstwie?

– A skądże. W młodości interesowały mnie tylko piłka nożna i dziewczyny. Mimo że mam brata Daniela Bargiełowskiego, aktora, reżysera i pisarza, to najpierw próbowałem dostać się na historię sztuki, ale mi się nie udało. Pracowałem więc jako korektor, ale koledzy drukarze robili mi takie psikusy przy nekrologach, że odechciało mi się. Skończyłem więc dwuletnie polonistyczne studium nauczycielskie. Gdzieś jednak ten bakcyl teatru chyba krążył, bo mój ojciec kochał teatr i jeździł z moich rodzinnych Starachowic na spektakle do Warszawy. W końcu zdecydowałem się na zdawanie do warszawskiej szkoły teatralnej, w której działały wtedy takie tuzy jak Jan Kreczmar, Aleksander Bardini, Jan Świderski, Zofia Małynicz, Stanisława Perzanowska, Kazimierz Rudzki. Wśród przyjętych ze mną wtedy na rok byli tacy koledzy jak Jerzy Zelnik, Witold Dębicki, Ewa Skarżanka, czy Daniel Olbrychski, który przeraził mnie swoją sprawnością fizyczną. W pierwszym momencie pomyślałem sobie: „Rany boskie, ja tak nie potrafię”.

Na czym polega talent aktorski?

– Podam panu przykład. Grałem kiedyś we Francji w „Lecie w Nohant” Iwaszkiewicza przed publicznością francuską, po francusku. Grał ze mną też Bronisław Pawlik, rólkę służącego. Otóż w pewnej scenie zapalał świece w salonie. Robił to milcząco przez kilka minut, a wykonał to z takim mistrzostwem wnosząc na scenę nie tylko swój profesjonalizm, ale także swoją bogatą osobowość, że dostał brawa od widowni. Nie musiał mówić po francusku, choć władał tym językiem. To jedna z odpowiedzi na pana pytanie. Ale żeby pokazać dobre aktorstwo trzeba dostawać dobre role. Aktor, który dostaje do grania tylko kwestie serialowe typu: „smakowała ci zupka?”, „ciocia wyszła, czy przyszła?”, nigdy nie będzie miał takiej okazji.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński