„Bigda idzie!” – Andrzej Wajda: typy i mechanizmy polityki
– Tytułowa postać inspirowana była postacią Wincentego Witosa, ale ja nie jego w niej zobaczyłem, ale niektórych naszych współczesnych polityków tamtego czasu – mówi Andrzej Wajda, reżyser telewizyjnego przedstawienia „Bigda idzie!” według powieści Juliusza Kadena-Bandrowskiego „Mateusz Bigda”.
Przedstawienie „Bigdy” w Pana telewizyjnej inscenizacji wzbudziło spore zainteresowanie już przed premierą w 1999 roku. Skąd wybór tego właśnie tekstu do adaptacji?
– Przede wszystkim z powodu uderzającej aktualność tematyki prozy Kadena-Bandrowskiego – pisanej w latach trzydziestych – sześćdziesiąt lat później, w polskich latach dziewięćdziesiątych. To były czasy inwazji w polskim życiu politycznym postaci budzących skojarzenie z Mateuszem Bigdą. Inwazji, mówiąc bez ogródek, chamstwa. Ta postać powieściowa inspirowana była postacią Wincentego Witosa, ale ja nie Witosa w niej zobaczyłem, ale niektórych naszych współczesnych polityków tamtego czasu.
No właśnie, dlaczego sięgnął Pan po tekst o tak starej metryce, a nie po coś nowego, napisanego współcześnie?
– Z bardzo prostego powodu. Nie znalazłem w prozie czy dramaturgii obecnie pisanej żadnego tekstu, który z tego punktu widzenia by mi odpowiadał. Nie wykluczam, że takie teksty istnieją, ale ja na takie nie natrafiłem. Poza tym wydało mi się ciekawe pokazać pewną nieszczęsną stałość polskich zjawisk społecznych, zaakcentowaną także poprzez to, że proza Kadena jest tak dawna.
Nie zniechęcił Pana jej ekspresjonizm, metaforyczność, manieryczność, zawiła fraza zdania, cechy stylistyczne ze śladami stylu młodopolskiego?
– Nigdy dotąd nie mierzyłem się z prozą Kadena-Bandrowskiego, więc takie doświadczenie reżyserskie wydało mi się interesujące. Pod tym trudnym dziś w czytaniu tworzywem literackim znalazłem świetne typy ludzkie i bardzo ciekawe ujęcie mechanizmów polityki.
Zachował Pan też scenerię lat międzywojennych, kostiumy z epoki. Nie brał Pan pod uwagę przeniesienia akcji w scenerię naszej współczesności?
– Nie. Jak wspomniałem, chciałem pokazać także aktualność pewnych zagadnień i mechanizmów w przestrzeni czasu. Poza wszystkim mam zakodowany szacunek dla literatury i jej radykalne przeinaczanie nie jest w moim stylu. Kaden napisał powieść współczesną dla swoich czasów i uważałbym osadzanie akcji w naszej epoce za sprzeniewierzenie się jego intencji. Zawsze udawało mi się osiągać współczesne znaczenia bez uwspółcześniania klasyki na siłę. Jej wartość polega właśnie na tym, że jest aktualna bez „pomagania” jej poprzez tzw. uwspółcześnianie. Każdy autor wącha swój czas i to także trzeba uszanować. Poza tym wizualne uwspółcześnienie akcji przedstawienia byłoby wskazaniem, że chodzi mi o wejście w bieżącą publicystykę, a mnie chodziło właśnie o uniknięcie publicystyki.
Policzyłem, że zrealizował Pan piętnaście przedstawień w Teatrze Telewizji. Zauważyłem przy tym, że o ile w kinie koncentrował się Pan najczęściej na wielkich tematach narodowych i historiozoficznych, o tyle w telewizji lubił Pan sięgać po kameralistykę, literaturę estetyzującą, tematy psychologiczne, że wspomnę Pana debiut „Wywiad z Ballmayerem” według opowiadania Kazimierza Brandysa czy groteskową nowelę Dostojewskiego „Cudza żona i mąż pod łóżkiem”, a po latach jednoaktówki japońskiego noblisty Yukio Mischimy czy „Silniejszą” Strindberga.
– Wspomina Pan bardzo dawne czasy, ponad pół wieku temu. Miałem już wtedy za sobą zrobione dla kina „Pokolenie”, „Kanał”, „Popiół i diament”. Wówczas telewizja nie była absolutnie miejscem dla takiej tematyki. Z drugiej strony lubiłem takie ćwiczenia stylistyczne na literaturze kameralnej, psychologicznej.
Choćby w zrealizowanej kilkanaście lat później „Pogardzie” według powieści Alberta Moravii, w której nawiasem mówiąc wystąpił Pan w roli Reżysera…
(śmiech) – To był taki autotematyczny żart, który skądinąd pokazuje, jak trudny jest zawód aktora i czym różni się profesjonalna gra aktorska od gry amatorskiej, nawet w wykonaniu kogoś, kto na co dzień niemal i to od wielu lat pracował z aktorami.
Jednak także dla Teatru Telewizji realizował Pan wielką literaturę z dużym rozmachem, mam na myśli „Makbeta”, „Noc listopadową”, „Hamleta”, „Zbrodnię i karę”. Ostatnia Pana realizacja telewizyjna, to „Noc czerwcowa” według opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza…
– To był ważny dla mnie pisarz, dlatego zrobiłem dla kina „Brzezina” i „Panny z Wilka”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński