Teatr Telewizji TVP

„Przygoda” – Zofia Zborowska: moja postać odegra pozytywną rolę

– Po czterech latach grania w teatrze mamy możliwość zmierzenia się z tym przed kamerą. Tu jest niewiarygodna intymność. W zasadzie poza jednym aktorem – chodzi o Piotra Adamczyka – nikt z obsady się nie zmienił, to jednak sytuacje i sposób grania się zmieniają – mówi Zofia Zborowska, grająca rolę Pielęgniarki w spektaklu Teatru Telewizji „Przygoda” Sandora Maraiego w reżyserii Jana Englerta.

Czy może Pani powiedzieć kilka słów o granej przez siebie postaci? Jaką ona funkcję pełni w całym tym skomplikowanym układzie tekstu?

– To jest taka niepozorna postać, choć ta pielęgniarka tak naprawdę jest ważna w tej sztuce. To trzydziestolatka, zakochana w swoim przełożonym, czyli w profesorze Kadarze, którego gra Jan Englert. Ona chciałaby zrobić wszystko, żeby jakoś rozwiązać skomplikowaną sytuację, która zapanowała w tym domu. Ona kocha profesora miłością szczerą i niewinną. W żadnym razie nie jest jego kochanką. Ona by chciała dla profesora jak najlepiej – chce żeby był szczęśliwy, chce żeby był ze swoją żoną Anną. Nie chciałabym zdradzać szczegółów, ale ta moja postać odegra pozytywną rolę. Tu taki trochę łańcuszek idzie, że każdemu na kimś zależy i każdy robi coś dla dobra drugiej osoby. Jest to takie życiowe i powiem, że spektakl pozostawia nadzieję, a nikomu nadziei nie należy odbierać.

To środowisko, postaci, które występują w sztuce, nadają taki ton ponad przeciętność. Taka inteligenckość, kultura tych ludzi…

– Jest coś takiego. Dla mnie jest to niesamowite przeżycie. Teraz jestem cztery lata po szkole. „Przygoda” w 2010 roku była  moim debiutem teatralnym i zadebiutować w takim towarzystwie jest to zaszczyt dla wtedy jeszcze młodej aktorki… (śmiech) Teraz po czterech latach grania w teatrze mamy możliwość zmierzenia się z tym przed kamerą. Tu jest niewiarygodna intymność. W zasadzie poza jednym aktorem – chodzi o Piotra Adamczyka – nikt z obsady się nie zmienił to jednak sytuacje i sposób grania się zmieniają. To jest piękna sztuka z pięknym przesłaniem. Będzie trzeba zobaczyć jak wyjdzie… (śmiech)

A jaki jest Jan Englert jako reżyser?

– Pan Jan Englert był moim profesorem w szkole. Ja do niego mam podwójny szacunek . Zawsze z dość mocno podwiniętym ogonkiem do niego podchodzę, bo nie dość, że był profesorem w szkole, jeszcze jest znakomitym reżyserem i aktorem. Pedagogiem jest rewelacyjnym. Uważam, że jest to osoba, która nigdy nie powinna zrezygnować z uczenia w szkole, bo on daje młodym ludziom naprawdę bardzo dużo. Ma niewiarygodną cierpliwość, podejście do uczniów. Ma ogromną wiedzę, którą potrafi przekazać, a bardzo często są np. wybitni aktorzy, którzy nie potrafią nic przekazać. Jana Englerta lubię jako reżysera, lubię jako człowieka, lubię jako profesora. Praca z nim jest czystą przyjemnością. Jest dowcipny, ironiczny, ale jest też bardzo ciepłym człowiekiem. 

Środowisko aktorskie, czy filmowe, m.in. dzięki Tacie – Wiktorowi Zborowskiemu – jest znane Pani od zawsze. Czy w ogóle rozważała Pani inny zawód niż aktorstwo?

– Nie, nigdy nie rozważałam wybrania innego zawodu. W zasadzie od dziecka byłam związana ze sceną. Jako 9-letnia dziewczynka bardzo chciałam stepować i wymusiłam na rodzicach zapisanie mnie do jakiejś szkoły. Później przez osiem, czy dziewięć lat jeździłam na zawody, na jakieś warsztaty, itd. Jakoś to wyszło naturalnie, że jak już poszłam do liceum, to dwa lata przygotowywałam się do egzaminów do szkoły teatralnej. Wybierałam teksty, ćwiczyłam przeponę, dykcję. Miałam zajęcia z Antoniną Girycz, która mnie przygotowywała. Jest to fajne, bo ona przygotowywała do szkoły również moją mamę i moją ciocię – czyli Marię i Barbarę Winiarskie. Dla mnie było to oczywiste, że zdaję do Akademii Teatralnej. Nie miałam absolutnie żadnego planu B. Byłam bardzo pewna siebie. Chwała Bogu, że najpierw były egzaminy do Łodzi, gdzie odpadłam po drugim etapie i to mi utarło noska. Pozwoliło mi to z większą pokorą podejść do egzaminu w Warszawie i bardzo dobrze te egzaminy zdałam. Potem już tak się świetnie poczułam, że po pierwszym półroczu to prawie mnie chcieli wyrzucić ze szkoły… (śmiech) Znowu było to utarcie noska i już potem z pełnym przytupem dobrze skończyłam szkołę.
 
A jak wygląda Pani  życie aktorskie po szkole?


– Nie mam jakiegoś wielkiego parcia na szkło, żeby się pchać na ścianki. Nie podejrzewałam, że po szkole będę głównie aktorką teatralną, co więcej, moi profesorowie tego nie podejrzewali. Pomimo, że skończyłam Akademię Teatralną, to zawsze ciągnęło mnie w kierunku kina, czy telewizji. Ale nieco inaczej mnie los potraktował i bardziej siedzę w dubbingu i w teatrze. Uważam, że to jest fajne, bo młoda aktorka po szkole znacznie więcej się może nauczyć.
 
Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz