Teatr Telewizji TVP

„Przygoda” – Jan Englert: jestem artystą rozwojowym

– To sztuka w jakimś sensie inteligencka, bo rozgrywa się w środowisku inteligenckim, wśród ludzi inteligentnych, skomplikowanych, którzy niewiele wyrażają wprost, za to dużo w formie rozmaitych niedopowiedzeń, subtelności językowych, wyrafinowanych gier – mówi Jan Englert, reżyser i odtwórca roli profesora Kadara w telewizyjnym przedstawieniu „Przygoda”, sztuki Sandora Maraiego.

O czym tak naprawdę jest ta sztuka, tak lekko i niezobowiązująco nazwana?

– O życiu. Bo życie jest przygodą. A co należy do najczęstszych form przygody? Miłość, zdrada. Sztuka jest bardzo precyzyjnie skonstruowana, pełna finezyjnie pokazanych wątków, czasem zagadkowych, bo życie jest też stałą zagadką, jak uczy Gombrowicz, tylko że niewielu ludzi próbuje te zagadkę rozwikłać.

Mnie się ta sztuka kojarzy z gatunkiem zwanym powieścią gotycką pełną tajemniczych zagadek i niesamowitych zdarzeń rozgrywających się tajemniczej przestrzeni dziwnego domostwa. Czy podziela Pan to skojarzenie, w którym nie byłem odosobniony?

– Nie, ja takich skojarzeń nie mam, ale jeśli ktoś ma na nie ochotę, to proszę bardzo, nie mam nic przeciwko temu. Jeśli szuka Pan skojarzeń, to ja mam je z rolą w filmie „Tatarak” Andrzeja Wajdy według opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, w którym grałem męża bohaterki granej przez Krystynę Jandę. Tam też jest starszy mąż i młodsza żona, zakochana w młodszym od siebie mężczyźnie.  „Przygoda” jest też sztuką w jakimś sensie inteligencką, bo rozgrywa się w środowisku inteligenckim, wśród ludzi inteligentnych, wykształconych, skomplikowanych, którzy niewiele wyrażają wprost, jak ludzie zwyczajni, za to dużo w formie rozmaitych niedopowiedzeń, subtelności językowych, wysublimowanych gier.

W tym roku mija pięćdziesiąt lat od Pana debiutu teatralnego i jednocześnie debiutu w Teatrze Telewizji…

–  I muszę przyznać, że miło, iż Telewizja Polska jako jedyna to zauważyła. Nie obchodzę jednak żadnego jubileuszu, bo jubileusz to wejście jedną nogą do trumny, a ja uważam się za artystę rozwojowego.

Zatem nie obchody, ale prośba o wspomnienie. Zadebiutował Pan, jak mówi źródło, w 1964 roku w roli Żołnierza II w „Kandydzie” Woltera w reżyserii Jerzego Krasowskiego…

– A mnie się wydaje, że to było przedstawienie „Stanisław i Bogumił” według Marii Dąbrowskiej, gdzie dokładałem drewna do kominka. Zagrałem epizod ordynansa w „Zapiskach  majora Pycia” według „Generała Barcza” Kadena-Bandrowskiego w reżyserii tego samego Krasowskiego, ale nie pamiętam co było pierwsze. Dziś wydaje się to niewiarygodne, ale zagrałem też płaczliwego Albina w „Ślubach panieńskich”. Dobrze zapamiętałem rolę Banka w „Makbecie” Andrzeja Wajdy kręconym w srogą, śnieżną zimę w ruinach zamku w Chęcinach i okolicy. Grał tam też mój młodszy brat Maciej, w krótkim okresie, kiedy jeszcze był aktorem. Sporo wtedy pracowałem z Jerzym Antczakiem, w „Dekrecie” Skowrońskiego w duecie z Tadeuszem Fijewskim, w „Epilogu norymberskim” czy w „Całym życiu Sabiny”. Zagrałem też Zbyszka w „Moralności pani Dulskiej” w Wandą Łuczycką w roli tytułowej w reżyserii Jozefa Słotwińskiego czy Deczyńskiego, w „Kordianie i chamie” według Kruczkowskiego, w reżyserii Jana Bratkowskiego.

W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych pracował Pan też z Gustawem Holoubkiem, który obsadził Pan w roli Jana w „Fantazym” i Gianiego w „Beatrix Cenci” Słowackiego oraz zagrał Pan Hamleta w jego przedstawieniu…

– Prawie trzydzieści lat później, w 2001 roku także ja wyreżyserowałem „Beatrix Cenci” dla Teatru Telewizji. Podobna była sytuacja z „Hamletem”, którego także wyreżyserowałem dla telewizji w ośrodku krakowskim w 1985 roku, z Fryczem, Dałkowską, Hukiem i Voitem. Kilka lat wcześniej, w 1981 roku, wyreżyserowałem dla Teatru Telewizji „Irydiona” Krasińskiego, w niezwykłych okolicznościach pierwszych dni stanu wojennego.

I jeszcze jedno pytanie odnoszące się do „Przygody”. Jak Pan myśli, czy nadając Profesorowi nazwisko Kadar, Sandor Marai uczynił aluzje do komunistycznego przywódcy Węgier?

(śmiech) – Nie sądzę. To jedno z najpopularniejszych nazwisk węgierskich.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz