„Rewizor”, reż. J. Stuhr – Zbigniew Zamachowski: najważniejszy jest humor
Zbigniew Zamachowski w „Rewizorze” (fot. Sylwester Adamczyk)

– Dobczyńskiego nie da się oderwać od Bobczyńskiego, którego w tym spektaklu zagra Grzegorz Mielczarek. Można te postacie pokazać na tysiąc sposobów. Pan Jerzy zasugerował mi, żeby byli życzliwą dla siebie parą papużek nierozłączek, istniejących jakby jedynie ramach owej pary – mówi Zbigniew Zamachowski, który zagra Dobczyńskiego w telewizyjnej inscenizacji „Rewizora” Mikołaja Gogola w reżyserii Jerzego Stuhra.

W Pana bogatym dorobku teatralnym i telewizyjnym to pierwsze zetknięcie się z „Rewizorem”…

– Z „Rewizorem” tak, choć z Gogolem spotykam się po raz drugi, jako że grałem kiedyś w przedstawieniu Andrzeja Domalika, składającym się z połączonych wątków z różnych utworów Gogola. O ile dobrze pamiętam była to rola Chlestakowa w widowisku telewizyjnym na podstawie „Płaszcza”, czyli że w tle pojawił się też „Rewizor”. Zagrałem poza tym Podkolesina w telewizyjnym „Ożenku” Gogola, również w reżyserii Jerzego Stuhra.

Jak reżyser Stuhr przedstawił aktorom, w tym Panu, swój pomysł na odczytanie „Rewizora”?

– To głównie zmartwienie pana Jerzego, jak umiejscowić ten utwór w dzisiejszych czasach, jak znaleźć dla niego uzasadnienie dla wystawienia go tu i teraz. My aktorzy koncentrujemy się głównie na tym, jak wykonać swoje zadanie. Nie mieliśmy jakichś rozmów o imponderabiliach wynikających z tego tekstu, choć wiem, że pan Jerzy traktuje ten tekst jako ciągle bardzo współcześnie brzmiący. Nawiasem mówiąc, zbyt drobiazgowe analizowanie rozmaitych aspektów inscenizacyjnych w konkretnej robocie aktorskiej często bardziej przeszkadza niż pomaga. Jedno jest pewne, że to przedstawienie będzie mieć odniesienia do współczesności. Jakie będą one w całości przedstawienia – nie wiem i sam jestem tego ciekaw.

Jak zaznaczy się to w obrazie, w scenografii spektaklu?

– Choćby w tym, że stroje aktorów będą jakby syntezą strojów z epoki Gogola, czyli połowy XIX wieku, z modą współczesną. W tle będą pojawiać się auta i inne akcesoria współczesnej cywilizacji.

A jak Pan pokaże swoją postać, czyli Dobczyńskiego?


– Jego nie da się oderwać od Bobczyńskiego, którego w tym spektaklu zagra Grzegorz Mielczarek. Można te postacie pokazać na tysiąc sposobów. Pan Jerzy zasugerował, żeby byli życzliwą dla siebie parą papużek nierozłączek, istniejących jakby jedynie ramach owej pary. To ludzie, którzy nie mają samodzielnej egzystencji, lecz tylko w duecie. To ma być para ciepła, miła, ale wyrazista.

Czyli nie będzie to krwawa satyra społeczna, ale przede wszystkim zabawa formą…

– W żadnym razie nie będziemy lać krwi. Gogol sam z siebie jest obciążony, na komediowym tle, poważną problematyką społeczną i egzystencjalną i nie ma chyba potrzeby, żeby to dodatkowo wyjaskrawiać, zaostrzać. Najważniejsze jest fantastyczne, z niczym nieporównywalne poczucie humoru Gogola oraz to, czym ten tekst naznaczył swoim tłumaczeniem Julian Tuwim. W tym tekście czuje się poezję Tuwima, jego bogactwo słowotwórcze, czuje się nawet frazy z „Kwiatów polskich”. Ten melanż Gogola i Tuwima jest bardzo interesujący.

Jerzy Stuhr nie zdecydował się na skorzystanie z istniejącego już nowego przekładu „Rewizora”, pozbawionego akcentów archaizujących…

– Tego nowego przekładu nie znam, więc nie mam dylematu, ale wystarczy mi Tuwim, który przecież także brzmi współcześnie, a jego język jest ostry, dowcipny, soczysty.
Ponieważ jesteśmy przy temacie Teatru Telewizji, to wspomnę, że Pana debiut w nim miał miejsce w 1988 roku, w roli Połozowa w „Wiosennych wodach” Turgieniewa w reżyserii Andrzeja Maja…

– Czyli zaczęło się od wielkiej literatury rosyjskiej…

Tych telewizyjnych ról zagrał Pan blisko pięćdziesiąt. Wspomnę, choćby tytułowego „Głupiego Jakuba” Rittnera, tytułowego „Płatonowa” Czechowa w reżyserii Andrzeja Domalika, tytułowego „Amadeusza” czyli Mozarta w sztuce Petera Shaffera, rolę XX w „Emigrantach” Mrożka, który to spektakl znalazł się w Złotej Setce Teatru Telewizji, Sganarela w „Don Juanie” Moliera w reżyserii Leszka Wosiewicza, Jaszę w „Wiśniowym sadzie” Czechowa w reżyserii Domalika, Alfreda w „Mężu i żonie” Fredry w reżyserii Olgi Lipińskiej….

– Miło wspomnieć. Od razu przypominają się tamte wrażenia, tamci wspaniali partnerzy, klimat tamtego czasu.

Ostatnia do tej pory Pana rola w Teatrze Telewizji, to major Sławnicki w „Trzy razy Fredro”, także w reżyserii Jerzego Stuhra, pokazanym w formule na żywo w ubiegłym roku…

– Tak i te przypomnienia tytułów uświadamiają mi, jak wspaniałym zjawiskiem w polskiej kulturze był i jest Teatr Telewizji. Bardzo się cieszę, że ciągle trwa, choć niestety można też powiedzieć, że ledwie dycha. Byłoby czymś strasznym, gdyby go zaprzepaszczono. Oby ocalał.

Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiał Krzysztof Lubczyński