Teatr Telewizji TVP

„Przygoda” – Wiesław Komasa: lekarz z wiarą w posłannictwo

– Podejrzewam, że przez to, że spektakl miał możność dojrzewania na scenie, a później jeszcze dzięki dodatkowej koncentracji przed kamerami telewizyjnymi, poszerzył swoją głębię psychologiczną – mówi Wiesław Komasa, grający rolę dr. Szekeresa w spektaklu Teatru Telewizji „Przygoda” Sandora Maraiego w reżyserii Jana Englerta.

Czy mógłby Pan powiedzieć o swojej roli w tym spektaklu. Jak Pan zinterpretował tę rolę w porozumieniu z reżyserem?

– Jest to prowincjonalny lekarz o nazwisku Szekeres. Jest to bardzo ciekawa postać. W jakimś sensie jest mi ta postać bliska, bo to jest idealista. On wierzy w posłannictwo – jest to słowo dzisiaj bardzo niepopularne. Tym jego posłannictwem jest pomoc ludziom przed chorobą nieuleczalną. Wierzy w to, że kiedy człowiek będzie się profilaktycznie zabezpieczał, to może się obronić. I to jego starcie z Profesorem, który jest człowiekiem sukcesu, który ma zupełnie inną metodę i właśnie ta metoda zagwarantowała mu pozycję zawodową. W chwili, kiedy Profesor ma najważniejszy moment w swojej karierze, czyli otwarcie kliniki, wtedy nieoczekiwanie zjawia się jego przyjaciel z czasów szkolnych, z czasów kiedy wspólnie wierzyli w idee. Myślę, że to jest piękna postawa. Lekarz, w moim odczuciu, musi mieć świadomość służby i świadomość idei niesienia pomocy człowiekowi. W życiu tak bywa, że każdy nadmiar czyni człowieka niewolnikiem tego, co sobie wyznaczył. W momencie największego sukcesu Profesora następuje jego największa przegrana. W tej sztuce ciekawe jest, że nie zwycięża ani ten idealista, ani nie zwycięża ten, który jest wierny nauce i ma sukcesy. Po prostu kolejny raz zwycięża człowiek z takim ewidentnym poczuciem oczekiwania pomocy. To jest takie głęboko ludzkie przesłanie i tej mojej roli i sztuki.

Wcześniej ten spektakl był grany w teatrze żywego planu…

– Wyjątkowo lubiłem grać tę rolę i bardzo sobie zawodowo cenię spotkanie z Janem Englertem. Właściwie po raz pierwszy mieliśmy okazję popracować wspólnie i zagrać wspólnie. Bardzo wysoko sobie cenię i szczerze jestem uradowany tym, że mogłem z nim zagrać, że ta scena zawsze była żywa, że wiedzieliśmy w jakiej sprawie ścieramy się na scenie.

Czy ten spektakl telewizyjny jest daleko idącą modyfikację tej wersji teatralnej?


– Tak to jest, że każdy spektakl teatralny ma jakąś swoją historię. Ten czas po premierze zawsze spektakl tworzy, pogłębia go. Tak było w przypadku „Przygody”. Graliśmy ją w Teatrze Polonia u Krystyny Jandy 110 razy. W tym momencie przenosiliśmy ją do spektaklu telewizyjnego. Ze względu na obecność kamer dialog teatralny trzeba było jednak zmienić w swojej ekspresji pod bliskość kamery. To z kolei powodowało większą potrzebę prawdy konfliktu teatralnego. Na pewno uczyniło to, że spektakl jest zmieniony. Podejrzewam, że przez to, że spektakl miał możność dojrzewania na scenie, a później jeszcze dzięki dodatkowej koncentracji przed kamerami telewizyjnymi, poszerzył swoją głębię psychologiczną.

Jak w całość wpasował się Piotr Adamczyk, który nie uczestniczył w spektaklu w teatrze żywym?

– Akurat tak się zdarzyło, że my z Piotrem scen nie mieliśmy. Sądzę, że Piotr jest tak doświadczonym aktorem przez kamerę telewizyjną i filmową, że na pewno jest to obszar, z którym on sobie zawsze świetnie.
 
Dodajmy, że Piotr Adamczyk występował tu z ciężką kontuzją nogi…

– Jakoś sobie radził. Był chory, ale grał zdrowego. Kamera odsłania przed wszystkim twarz i kamera jest zawsze bezwzględna naprawdę dla twarzy. Natomiast inne rzeczy można przed kamerą ukryć.
 
Spektakl był nagrywany w pałacyku w Konstancinie. Czy nastrój tego miejsca udzielał się aktorom?

– Niewątpliwie. To była jakaś magia – magia jesieni wokół, magia jesieni, która się wdzierała przez okna do tego pałacyku i wreszcie autentyczność pokojów… W takim domu rzeczywiście mogą mieszkać ludzie z klasą.

A jak by Pan zakwalifikował ten ten tekst? Cy to jest klasyczny dramat psychologiczny?

– Jest to absolutnie głęboki dramat psychologiczny, który ma niełatwy język. Ten język jest, nazwijmy to tak syntetycznie i na skróty, stary. Taki z manierą. Ta maniera pokazuje ludzi na pewnym poziomie. To są inteligenci. Oni rozmawiają inaczej, inaczej się zachowują, w związku z czym inaczej formułują myśli, które nie są proste.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Paweł Pietruszkiewicz