Teatr Telewizji TVP

„Igraszki z diabłem”, reż. T. Lis – Barbara Wrzesińska: między mężczyzną a diabłem

– Konwencja i język, jaki zastosował w swojej komedii Drda, ma charakter pastiszowy, parodystyczny, jest w tym wiele ironii, wieloznaczności, odwołań kulturowych, znaczeń, myślę, nawet filozoficznych – mówi Barbara Wrzesińska, odtwórczyni roli królewny Disperandy w telewizyjnym przedstawieniu „Igraszek z diabłem” Jana Drdy w reżyserii Tadeusza Lisa.

W imieniu Disperanda pobrzmiewa „desperacja”. To właściwe skojarzenie?

– W takim tekście każde miano jest mówiące, jak w osiemnastowiecznej komedii. Królewna Disperanda desperacko szuka właściwego męża, ale widzi, że najlepsi kandydaci garną się do prostej służki Kasi. Jej zaś, Disperandzie, trafiają się kandydaci, którzy się jej nie podobają. Szuka więc pomocy u zakonnika, Ojca Scholastyka, ale ten ma dla niej tylko oschłe słowa, że królewna ma przede wszystkim obowiązki wobec dynastii i pod tym kątem powinna myśleć o mężu. Zdesperowana, ulega namowom diabełka Lucjusza, który obiecuje, że znajdzie jej odpowiedniego męża. Poleca jej opisanie, jak sobie przyszłego męża wyobraża, no i podpisanie tego własną krwią, czyli złożenie cyrografu. Mówiąc w skrócie, Disperanda to kobieta, która znalazła się w kleszczach między mężczyzną a diabłem.

No i jak będzie z tym mężem?

– O jej rękę ubiega się książę Ismael z Solfernezji, pełen zalet, nawet przystojny, ale Disperanda nie wie, że pod tą figurą kryje się radca piekielny Solfernus. Najpierw jednak Disperanda trafi do piekła, ale więcej nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy widzom.

Właśnie, jakim widzom? To przedstawienie miało premierę w 1980 roku i jako typowy spektakl Teatru Telewizji adresowane było do widzów dorosłych, ale przez te lata publiczność się zmieniła…


– Wiem, co pan ma na myśli. Że jeszcze trzydzieści lat temu tego typu baśniowe widowiska można było adresować do widzów dorosłych, a dziś jest to trudniejsze…

Właśnie. Co się zmieniło?

– Ginie wyczucie konwencji. Nawet dzieci, jak zauważyłam, coraz trudniej przyswajają bajki, wychowane na obecnej telewizji i od dzieciństwa wdrażane do Internetu.

Myślę jednak, że takiego przedstawienia jak „Igraszki z diabłem” nawet dziś nie można potraktować jako wydłużonej „Dobranocki” i adresowane może być także do widzów dorosłych…

– Tak, w tym przypadku to prawda. Bo jednak konwencja i język, jaki zastosował w swojej komedii Drda, ma charakter pastiszowy, parodystyczny, jest w tym wiele ironii, wieloznaczności, odwołań kulturowych, znaczeń, nawet – myślę – filozoficznych.

Minęło w tym roku 57 lat od Pani debiutu w Teatrze Telewizji. Zadebiutowała Pani w sztuce Wiery Panowej „Zawieja” w reżyserii Stanisława Wohla w 1958 roku.

– Jeszcze na żywo w studiu przy Ratuszowej na Pradze. Ale za mojego pierwszego reżysera telewizyjnego uważam Dudka Dziewońskiego, w którego kilku przedstawieniach zagrałam; na początku w farsach francuskich. Zagrałam też u Adama Hanuszkiewicza w „Weselu”. Ciekawie wspominam pracę z Erwinem Axerem, u którego zagrałam małą rólkę służącej w „Biedermannie i podpalaczach” Maxa Frischa. Na chwilę do Teatru Telewizji zawitali też Petelscy i zagrałam u nich Goplanę w „Balladynie”.

Zagrała też Pani w kilku Kobrach, „Umarły zbiera oklaski”, „Fatalnej kobiecie”, „Długim pożegnaniu” i w Teatrze Sensacji w „Akcji V”.


– Z sentymentem wspominam dwie realizacje z moim kochanym profesorem i mistrzem Andrzejem Łapickim, tytułową rolę w „Lucy Crown” Irwina Shawa i w „Skamieniałym lesie” Sherwooda, a także „Pamiętnik szalonej gospodyni”, autorstwa dziennikarki Krystyny Zielińskiej, emitowany w odcinkach w 1984 roku, który odświeżył moją popularność z czasów Panny Basieńki z „Kabaretu Olgi Lipińskiej”.

Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiał Krzysztof Lubczyński