Teatr Telewizji TVP

„Emigranci”, reż. A. Żmijewski – Artur Żmijewski: ich własne strachy

– Muszę podkreślić, że uzyskaliśmy od autora zgodę na adaptację. Nie musieliśmy robić sztuki w całości, mogliśmy robić skróty. Mogliśmy zrobić historię bardziej o tym, jak ci ludzie na emigracji ze sobą się dogadują, bądź nie; jak ci ludzie reagują; jakie mają pragnienia, bądź stresy – mówi Artur Żmijewski, reżyser spektaklu Teatru Telewizji „Emigranci” Sławomira Mrożka.

Jak to się stało, że – pomimo nawału zajęć aktorskich – podjął się Pan reżyserowania tego przedstawienia?

– Stało się to tak, że taka pokusa, żeby stanąć po drugiej stronie była we mnie od dłuższego czasu. Nie ukrywam, że bycie reżyserem daje trochę większą swobodę wypowiedzi. Nazwijmy to w ten sposób. Jednak zawód aktora opisuje pewien fragment rzeczywistości, który jest rzeczywistością przedstawienia, czy filmu, czy jakiegokolwiek innego zdarzenia artystycznego. Reżyseria jakby odpowiada za całość i reżyser nadaje ostateczny kształt temu przedsięwzięciu. Wypowiedź artystyczna jest w tym wypadku troszkę pełniejsza. Stąd wzięło się moje zainteresowanie tą formą działalności jak reżyseria. I dlatego też postanowiłem stanąć po tej drugiej stronie i opowiedzieć kolegom o tym świecie od swojej strony.

Wybór akurat spektaklu „Emigranci” na jubileusz TVP Polonia wydawał się logiczny…

– Tak, jak najbardziej.

Czy to Pan jako reżyser dokonał wyboru aktorów, którzy wcielili się w dwie postacie występujące w tym spektaklu?

– Pierwotnie ktoś inny miał grać tego emigranta zarobkowego, ale nie było to możliwe do zrealizowania. Wtedy wybór padł na Wojtka. Kandydatura Tomka to był mój pierwszy wybór.

„Emigranci” byli wielokrotnie wystawiani w teatrze, także w Teatrze Telewizji. Czy ten fakt, że przed Panem  było wielu mobilizował, a może trochę onieśmielał?

– Ja postanowiłem nie zastanawiać się, jak wiele razy „Emigranci” byli wystawiani. W przypadku Szekspira nikt by nie policzył  wystawień każdej z jego sztuk –  czy to chodzi o „Hamleta”, „Sen nocy letniej”, „Wiele hałasu o nic”, czy inny tytuł. Ale znałem realizację telewizyjną „Emigrantów” ze Zbyszkiem Zamachowskim i Markiem Kondratem w reżyserii Kazimierza Kutza. Bardzo cenię tę realizację i uważam ją za świetną. Jednak nigdy nie chciałem się z nimi mierzyć, bo to było zupełnie inne przedstawienie. Ich przedstawienie zostało zrealizowane w studiu dla Teatru Telewizji. My nasze przedstawienie realizowaliśmy jako spektakl teatralny. To nie był Teatr Telewizji jako taki tylko rejestracja przedstawienia ówczesnego Teatru Praga na ulicy Otwockiej. Jest to właściwie rejestracja jeden do jednego – przedstawienie zostało zarejestrowane, a wcześniej raz tylko wypróbowane na generalnej próbie. To przedstawienie nie ma waloru spektaklu Teatru Telewizji sensu stricte, a jest to przedstawienie teatralne zarejestrowane na potrzeby telewizji.

Sztuka została przez Sławomira Mrożka napisana wiele lat temu. Trochę się zdezaktualizowała. Chodzi o koniec polskiej emigracji politycznej, inny charakter i skalę emigracji zarobkowej, radykalne osłabienie etosu polskiego inteligenta. Jaki Pan miał zamysł artystyczny?

– „Emigrantów” pamiętałem z realizacji i lektury i wiedziałem, że to jest w dużej mierze rzecz mówiąca o polityce. Ten kontekst polityczny w oryginalnym tekście odgrywa ogromną rolę. Od wielu lat temat tej nowej polskiej emigracji zarobkowej jest opisywany, o tym się głośno dyskutuje i to jest temat ważny. Muszę podkreślić, że uzyskaliśmy od autora zgodę na adaptację. Nie musieliśmy robić sztuki w całości, mogliśmy robić skróty. Mogliśmy zrobić historię bardziej o tym, jak ci ludzie na emigracji ze sobą się dogadują, bądź nie; jak ci ludzie reagują; jakie mają pragnienia, bądź stresy. Chodziło o te rzeczy, które były bardziej od strony społecznej. To jest to co mnie najbardziej interesuje w teatrze, to opisywanie stanu wewnętrznego bohatera, ale poprzez relacje z innymi bohaterami, którzy są na scenie. Sztuka aktorska nie istnieje bez zderzenia co najmniej dwóch osób. Bo jeśli jest jedna osoba na scenie to musi być widz, który odbierze te emocje i albo powróci z tą emocją do aktora, albo aktor się będzie męczył. W przypadku „Emigrantów” interesowała mnie relacja pomiędzy dwoma ludźmi, którzy w znaczny sposób różnią się od siebie poglądami na różne sprawy – poglądami na życie, marzeniami jakie mają i tymi rzeczami, przed którymi chcą uciekać, ale które niekoniecznie są polityką, ale są ich własnymi strachami – to mnie dużo bardziej interesowało niż kontekst polityczny. Z tego powodu miałem wrażenie, że pomimo iż tekst jest leciwy, to w tym kontekście zupełnie nie stracił na współczesności i ważności.

A jak publiczność przyjęła tę Waszą propozycję?

– Jak przy każdej tego typu realizacji były głosy pochlebne i niepochlebne. Ocenialność pracy, niezależnie od tego czy jest się aktorem czy reżyserem, jest wpisana w ten zawód. My ciągle jesteśmy poddawani jakimś ocenom i osądom. Należy się nauczyć z tym żyć i z krytyki wyciągać konstruktywne wnioski, nawet jeżeli byłaby ona najbardziej dotkliwa, a pochwały należy traktować z pewnym dystansem, żeby nie dać się zwariować i nie uwierzyć, że jesteśmy największymi mistrzami na świecie i po nas już nikt.

Co Panu dało to reżyserskie doświadczenie? Teraz Pan nie tylko występuje w serialu „Ojciec Mateusz”, ale także reżyseruje…

– W tej chwili reżyseruję odcinki „Ojca Mateusza”. Niebawem, bo w marcu, będę zaczynał kolejne odcinki w podwójnej roli – i grającego, i reżyserującego. Muszę stwierdzić, że to jest jednak trochę inne doświadczenie, bo inna materia. Inaczej jest w teatrze, inaczej w serialu. Jednak gdy staje się po drugiej stronie kamery, to podobna jest zasada pracy z kolegami aktorami. To za każdym razem jest poszukiwanie najlepszego rozwiązania i za każdym razem jest to poszukiwanie prawdy i jak najgłębszych motywacji dla każdego z bohaterów. Chodzi o to, żeby ta postać, którą aktorzy grają w historii, którą stara się opowiedzieć reżyser, żeby to było jak najpełniejsze i jak najbardziej wiarygodne.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Paweł Pietruszkiewicz