Teatr Telewizji TVP

„Zaręczyny” – Wojciech Nowak: taka smutna komedia

– To jest bardzo fajna cecha tej sztuki, że autor nie opowiada się po żadnej ze stron tego społecznego, politycznego sporu. Stara się w sposób dowcipny, humorystyczny pokazać absurd tej sytuacji. Jak głęboko może sięgać polityka? To jest idiotyczne, że może sięgać do takich intymnych momentów w życiu jak zaręczyny, ślub, spotkanie rodzinne – mówi Wojciech Nowak, reżyser spektaklu Teatru Telewizji „Zaręczyny” Wojciecha Tomczyka.

Wydaje się, że „Zaręczyny” to pierwszy spektakl Teatru Telewizji pokazujący konflikt pomiędzy dwoma światami w Polsce. To chyba pierwsza taka sztuka?

– W moim przekonaniu nie było dotąd żadnego przedstawienia, ani artystycznego wydarzenia, które by opowiadało, że nas coś dzieli, że są dwie różne Polski, które się zupełnie ze sobą nie zgadzają, które zupełnie do siebie nie przystają i które w najbliższym czasie – nie widzę na to szansy – się nie pogodzą i nie porozumieją. Ja kontestuję w sposób ironiczny ten podział. On mnie śmieszy i właściwie – używając cytatu z jakiegoś amerykańskiego filmu – obraża moją inteligencję. Dlatego postanowiłem się podjąć tego zadania, pomimo że czasu było mało, a aktorzy wybitni i wymagający. Strach wielki.

Sama konstrukcja spektaklu przypomina film „Kontrakt” Krzysztofa Zanussiego z 1980 roku. Są narzeczeni, są dwa różne światy…

– Ten film oczywiście opowiada o innym etapie naszej historii, ale był bardzo wnikliwy. Precyzyjna była diagnoza tamtego czasu.

A czy tekst Wojciecha Tomczyka jest otwartą partyturą, gdzie autor nie opowiada się po żadnej ze stron?

– Myślę, że tak. I to jest bardzo fajna cecha tej sztuki, że autor nie opowiada się po żadnej ze stron tego społecznego, politycznego sporu. Stara się w sposób dowcipny, humorystyczny pokazać absurd tej sytuacji. Jak głęboko może sięgać polityka? To jest idiotyczne, że może sięgać do takich intymnych momentów w życiu jak zaręczyny, ślub, spotkanie rodzinne. To jest wspomnienie starych czasów, o których trzeba zapomnieć. Tomczyk pokazuje, że absurdalność pewnego układu społecznego wynikająca z absurdalnego układu politycznego jest dla normalnych ludzi nie do przyjęcia.

Jest szczególny kontekst tej sztuki. Mamy teraz kampanię prezydencką, a premiera „Zaręczyn” przewidziana jest pomiędzy pierwszą i drugą turą wyborczą…

– Mam nadzieję, że te obie Polski będą mogły zobaczyć swoją twarz oświetloną w sposób satyryczny i to dodatkowo pomoże im w uruchomieniu pozytywnego myślenia.

W tym spektaklu jedna ze stron jest właścicielem dworku. Czy jest tu jakaś sugestia autora, że „ci się dorobili”…

– Nie, takiej sugestii autorskiej nie ma. Jest to w moim przekonaniu dosyć sprawiedliwie podzielone. Dwór należał do rodziców małżonki tej liberalnej pary Nowaków i ten dworek został odzyskany. Kowalscy, którzy są parą skromniejszą w sensie pochodzenia społecznego, mieszkają jednak w wyjątkowo wygodnym apartamencie. Są świetnie urządzeni, mają dobry samochód, więc żadnej z par nie można zarzucić braków materialnych.

A fakt, że nie jest to kręcone w studiu, wynika ze scenariusza?

– Tak wynika to wyłącznie z tego, jak została napisana sztuka. Pewnych scen nie da się opowiedzieć w studiu. Chociaż robiąc tutaj jazdę samochodem korzystamy z takiej studyjnej atmosfery, czyli robimy to sposobem. Dzięki wspaniałemu pomysłowi operatora Jarka Żamojdy możemy sobie pozwolić na zrealizowanie tej sceny realistycznie. Oszczędzamy także na czasie, bo scenę robimy w dwie godziny, a w innym przypadku byłoby to 5-6 godzin.

Klasyfikowanie gatunkowe nie jest najistotniejsze, ale gdy Pan się pokusił to określić…

– Ja myślę, że jest to taka smutna komedia. W tym przypadku używając śmiechu, dowcipu, humoru docieramy do pewnej prawdy o nas tutaj żyjących w naszym kraju. Niestety, ta prawda jest smutna.

A czy pokusiłby się pan o kilka słów na temat obsady aktorskiej?

– Obsada była wynikiem długiej analizy, wielu podpowiedzi, wielu pomysłów, ale myślę, że udało nam się osiągnąć stan optymalny.

Mamy tu debiutanta na planie Teatru Telewizji, czyli Stefana Pawłowskiego. Jak się sprawdza ten debiutant?

– Ze Stefanem Pawłowskim to jest sprawa tego rodzaju, że ja jego, kiedy był jeszcze na II roku Akademii Teatralnej, zaprosiłem do głównej roli gościnnej w serialu „Ojciec Mateusz”. Było to 4 lata temu. Stefan wykonał swoje zadanie znakomicie i stąd wzięła się propozycja z mojej strony.
 
Poza narzeczonymi i ich rodzicami w sztuce występuje jeszcze postać Alicji, którą gra Sonia Bohosiewicz. Jaka jest jej rola?

– Jest to współwłaścicielka lokalu, który prowadzą wspólnie z Kajetanem i Marią. Alicja ma tu dość ważną funkcję, ponieważ jej zaręczyny się nie udały. Na jej zaręczynach doszło do wyjątkowo ostrego konfliktu pomiędzy rodzicami. Ktoś zażartował o dwóch bliźniakach, a inny o jednym, byle nie rudym. Od tej pory rodzice Alicji i jej męża spotykali się nie spotykając się, rozmawiali nie rozmawiając ze sobą, patrzyli na siebie nie patrząc na siebie. Ta postać ma funkcję takiej przestrogi – „Słuchajcie, uważajcie na każde słowo, na każdy temat rozmowy, żebyście nie znaleźli się w tej sytuacji, w której ja znalazłam się w swoim życiu”.
 
Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz