Teatr Telewizji TVP

„Otello” – Andrzej Chrzanowski: wielki tekst pachnący kiczem

– „Otello” jest wyjątkowo trudny w realizacji. Nie ma za sobą intelektualnej legendy „Hamleta”, czy którejś z kronik. Poza tym popularność motywu zazdrości Otella powoduje, że prawie każdy widz wie, że on w końcu tę Desdemonę udusi – mówi Andrzej Chrzanowski, reżyser telewizyjnego przedstawienia „Otella” Williama Szekspira.

Jak doszło do powstania tego przedstawienia w Pana reżyserii?

 – Jak to czasem bywa, pomysł pojawił się przy okazji spotkania towarzyskiego w gronie koleżeńskim. Był tok 1980, razem z Piotrem Fronczewskim i Danielem Olbrychskim zostaliśmy na lodzie z pewnym projektem filmowym opartym na twórczości Edwarda Stachury. A że byliśmy naładowani energetycznie na ten pomysł, więc mieliśmy potrzebę wykorzystania tej energii gdzie indziej. Padło więc hasło zrobienia czegoś w telewizji, ale czegoś w dużym kalibrze, nie „Kobrę”, nie kameralną sztukę współczesną, ale coś prawdziwie trudnego. I padło na „Otella”.

Dlaczego właśnie na ten utwór Szekspira?

– Bo jak wspomniałem, jest wyjątkowo trudny w realizacji. Nie ma za sobą intelektualnej legendy „Hamleta”, czy którejś z kronik. Przez popularność motywu zazdrości Otella prawie każdy widz wie, że on w końcu tę Desdemonę udusi. Poza tym motyw zabójstwa z zazdrości dokonanego przez trochę operetkowego, czarnoskórego Wenecjanina i sceneria dramatu nadawały mu pewien nalot melodramatycznego kiczu. Słowem, nietrudno było potknąć się o śmieszność i tandetę. Tym bardziej, że w tym czasie widzowie w Warszawie chodzili na „Otella” do Teatru Polskiego, żeby się śmiać i nawet Bareja umieścił w jednej ze swoich komedii motyw przedstawienia „Otella” granego po węgiersku. W tej sytuacji zrobienie interesującego przedstawienia, przekonywująco pokazać mechanizmy psychologiczne było zadaniem karkołomnym. A z drugiej strony to przecież wielki tekst, więc mimo to, a może właśnie dlatego postanowiliśmy to zrobić. Daniel wziął rolę Otella i trzeba go było, jak przy innej okazji powiedział Jerzy Hoffman, „chlapnąć na czarno”, a Piotr zagrał Jagona. Desdemonę zagrała młoda Joanna Pacuła. I chyba się udało, bo mój „Otello” został spektaklem roku.

Premiera była zaplanowana na 1981 rok, ale odbyła się z trzyletnim opóźnieniem, pod koniec 1984 roku. Zatrzymał ją stan wojenny?

– Dokładnie tak, bo kolaudacja zaplanowana była na 13 grudnia, więc odbyć się już nie mogła. Po drugie, później a to grający tam Gustaw Holoubek, który był źle notowany u władz, a to poza krajem została Joanna Pacuła, więc bariery się przedłużały. W końcu w 1984 roku odpuścili i wyemitowali przedstawienie, które wygrało plebiscyt widzów za najlepszy spektakl telewizyjny roku, a głosowali głównie młodzi widzowie.

Sceneria i scenografia w Pana przedstawieniu była wyraźnym nawiązaniem do formuły teatru żywego, a nie do formuł scenograficznych typowych dla ówczesnego teatru telewizyjnego….

– Jako reżyser zawsze byłem bardzo przywiązany do formy. Chciałem nawiązać do teatru na żywo, telewizyjnej formuły, o którą zdążyłem jeszcze otrzeć się w czasie studiów. W tamtych latach była to technika z konieczności, z braku możliwości rejestracji, ale podobała mi się także dlatego, że był w niej jakiś autentyzm wynikający z tego, że montaż nie zabijał pewnej autentyczności wynikającej z płynności przedstawienia, że scena ze sceny bardziej płynnie wynikała. Poza tym w moim „Otellu” dekoracje zmieniane są na oczach widzów, co też było nawiązaniem do teatru żywego.

W Teatrze Telewizji zagrał Pan około dziesięciu ról i tyleż samo przedstawień Pan wyreżyserował. Które z tych realizacji ceni Pan sobie najbardziej?

– Choć cenię sobie „Otella”, to za swoje najważniejsze przedstawienia uważam „Święty eksperyment” Fritza Hochwaldera i „Warszawiankę” Wyspiańskiego, którą uważam za bardzo wybitny, bardzo konsekwentny artystycznie tekst. O kształt roli Chłopickiego, którego zagrał u mnie Piotr Fronczewski miałem z nim nawet silny spór. On chciał go zagrać jako bohatera romantycznego, ja go zobaczyłem jako kabotyna, a postacie dramatu jako ludzi nie w walce, ale na zapleczu zbliżającego się frontu, szykujących się do ucieczki. Cenię sobie też mój ostatni spektakl, zrealizowany dla Teatru Telewizji w 1998 roku czyli „Warszawiaka” według tekstu Wojciecha Bieńko.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Lubczyński