„Pierwiastek minus jeden” – Magdalena Wołłejko: komicznie i diabolicznie
– To komedia, ale z pewnym podtekstem, który można określić jako faustowski, bo jest tu motyw gry z losem, przypadku, trafu, kuszenia – mówi Magdalena Wołłejko, grająca Krystynę w telewizyjnym przedstawieniu komedii „Pierwiastek minus jeden” Mariana Hemara w reż. Janusza Majewskiego (1995).
Jak trafiła Pani do „Pierwiastka minus jeden”?
– To była jedna z dwóch moich wspólnych prac z Januszem Majewskim, którego bardzo ceniłam i cenię za kunszt reżyserski. W telewizyjnym teatrze zagrałam u niego też w „Manhattan Poker” Simona Neila. „Pierwiastek” nagrywaliśmy w jego prywatnym domu na Mazurach, znanym z popularnego serialu „Siedlisko”. W związku z tym atmosfera tego ponad tygodnia nagrań była bardzo ciepła, niemal rodzinna. Tak się złożyło, że spotkałam się też w pracy ze znakomitymi aktorami, którzy występowali w tym przedstawieniu, ze Stanisławą Celińską i kolegami z Teatru „Kwadrat”, Pawłem Wawrzeckim, Wiktorem Zborowskim i Markiem Kondratem, którego poznałam najwcześniej, ale to było przy okazji mojego dziecięcego debiutu.
W tym przedstawieniu gra Pani pewną dyrektorową spodziewającą się dziecka…
– Tak, Krystynę, której mąż popadł w tarapaty, nie zdradzę jakie, związane z bankowymi finansami i boi się wizyty kontrolera. Jednak w tej komedii liczy się przede wszystkim nieco diaboliczna atmosfera, którą stworzył autor sztuki Marian Hemar, reżyser, autor zdjęć Witold Adamek, no i oczywiście my aktorzy. To komedia, ale z pewnym podtekstem, który można określić jako faustowski, bo jest tu motyw gry z losem, przypadku, trafu, kuszenia.
Jak przebiegała praca z Januszem Majewskim?
– On jest znany jako wielki profesjonalista, który bardzo sobie ceni staranne rzemiosło. W związku z tym każdego wieczoru poprzedzającego zdjęcia odbywały się próby, na których precyzyjnie przepracowywaliśmy poszczególne sceny.
W Teatrze Telewizji debiutowała Pani w 1975 roku w „Horsztyńskim” Juliusza Słowackiego. Później zagrała Pani jeszcze w siedmiu telewizyjnych przedstawieniach…
– Między innymi w „Ładnej historii”, komedii Caillaveta i Flersa w reżyserii Edwarda Dziewońskiego, do której mam największy sentyment, gdzie u boku Janusza Gajosa zagrałam główną bohaterkę. To był czas współpracy jego Teatru „Kwadrat” z telewizją. O ile w na żywej scenie, przede wszystkim w „Kwadracie”, a też m.in. w „Syrenie”, grałam przede wszystkim role w przedstawieniach lżejszych gatunkowo, komediowych, o tyle w Teatrze Telewizji przydarzyło mi się kilka ciekawych ról z repertuaru dramatycznego, choćby w „Pierścieniu wielkiej damy” Norwida, w „Non omnis moriar” Zuzanny Ginczanki, w „Pułapce” Tadeusza Różewicza, rola zakonnicy w „Mateczce” Władysława Terleckiego czy hrabianki Geschwitz w „Puszce Pandory”, głębinowym psychologicznie dramacie Franka Wedekinda.
Te dwa ostatnie przedstawienia realizował pan Stanisław Różewicz, który zaangażował Panią do swoich dwóch filmów, „Kobiety w kapeluszu” i „Pensji pani Latter”…
– Był wspaniałym reżyserem mającym bardzo ciepły, rozumiejący stosunek do aktorów. Przyznam jednak, że zawsze bardziej odpowiadał mi repertuar lżejszy, komediowy, bo jest mniej obciążający psychicznie. A co do telewizji, to miałam z nią kontakt także od innej strony, jako autorka. Piszę pod pseudonimami sztuki dla teatru, ale swego czasu napisałam dla telewizji, jako Maciej Pisz, dziesięć piętnastominutowych epizodów pod tytułem „Taksówka Jedynki”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Lubczyński