Teatr Telewizji TVP

„Król Edyp” – Piotr Fronczewski: w najwyższym natężeniu

– „Król Edyp” to jeden z najbardziej kanonicznych tekstów nie tylko dramaturgii i literatury, ale kultury w ogóle. To dzieło wielowarstwowe, bogate w sensy, ale dominuje w nim motyw odpowiedzialności moralnej, poczucia winy i pamięci – mówi Piotr Fronczewski, tytułowy „Król Edyp” w telewizyjnym przedstawieniu tragedii Sofoklesa w reż. Gustawa Holoubka.

Z Gustawem Holoubkiem pracował Pan wielokrotnie, był Pan członkiem zespołu teatru Ateneum także za jego dyrekcji. Jak Pan wspomina pracę nad „Królem Edypem”?

– Wspominam z wielką czułością, jak wszystko co wiąże się Gustawem. Był moim mistrzem, guru, przyjacielem, bywało że kompanem. Był czarującym człowiekiem. Nie spotkałem w życiu nigdy kogokolwiek w najmniejszym stopniu do niego podobnego. Zawsze był dla nas aktorów natchnieniem. Jego siła oddziaływania była ogromna. Stanowił jakieś niezwykłe medium. Co do pracy przy „Królu Edypie” w jego reżyserii, to jak wiadomo było to przeniesienie przedstawienia z Ateneum do telewizji. Pracowaliśmy więc z dużą swobodą, mając opanowany tekst i wszystkie założenia przedstawienia. Chodziło tylko o przełożenie tego na telewizyjną kamerę.

To przedstawienie okazało się ostatnią pracą reżyserską Gustawa Holoubka dla Teatru Telewizji. Czy można je uznać za swoisty testament?

– Nie sądzę, by Gustaw tak myślał, ale wobec tego, że rzeczywiście okazało się jego ostatnią realizacją, może trochę nabrało po czasie takiego sensu. „Król Edyp” to jeden z najbardziej kanonicznych tekstów nie tylko dramaturgii i literatury, ale kultury w ogóle. To dzieło wielowarstwowe, bogate w sensy. Dominuje w nim jednak motyw odpowiedzialności moralnej, poczucia winy i pamięci, które ciążą w mniejszym czy większym stopniu na każdym człowieku, mającym za sobą dużo lat życia i dużo doświadczeń, niezależnie od tego, czy sobie to uświadamia, czy nie.

Przedstawienie jest bardzo tradycyjne w formie, także w warstwie aktorskiego przekazu, bardzo odbiegającego od tego, z czym mieliśmy do czynienia także dekadę temu…

– Tak, to był świadomy wybór Gustawa, tego od nas chciał. Może w tym właśnie zawiera się ów „testament”. Gustaw był wierny teatrowi tradycyjnemu najlepszym tego słowa znaczeniu. Był tradycjonalistą w każdym calu. Także aktorstwo pojmował jako sztukę, a nie jako imitowanie realnej, współczesnej mowy. Dlatego oczekiwał od nas, żebyśmy grali na tzw. najwyższym diapazonie, w intensywnym natężeniu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Lubczyński