Teatr Telewizji TVP

„Namiętna kobieta” – Piotr Adamczyk: komedia to sprawdzian dla aktora

– W połowie lat dziewięćdziesiątych robiło się jeszcze bardzo dużo spektakli, w gruncie rzeczy na zapas. Dlatego nie będąc jeszcze znanym aktorem miałem już na swoim koncie kilkanaście ról na telewizyjnej scenie. To tymi rolami chwaliłem się przed kolejnymi reżyserami – mówi Piotr Adamczyk, grający rolę Marka w spektaklu Kay Mellor „Namiętna kobieta” w reżyserii Macieja Englerta.

W ostatnim czasie w Teatrze Telewizji występował Pan w repertuarze komediowym, jednoaktówce „Nikt mnie nie zna” Aleksandra Fredry jako Marek Zięba, ale „Rzecz o banalności miłości”, gdzie zagrał Pan młodego Martina Heideggera, to sztuka bardzo refleksyjna. „Namiętna kobieta” to komedia…

–  Właśnie ten rodzaj sztuki to prawdziwy sprawdzian dla aktora. Tu, jak nie jest śmiesznie, to jest żałośnie. Wspomniał pan o tym Fredrze – była to specyficzna praca. Bo i rzecz na 60-lecie Teatru Telewizji, i na żywo, i mało czasu na próby. Ale wyszło świetnie.

W „Namiętnej kobiecie” gra Pan syna tytułowej bohaterki – Betty Derbyshire. Jaką rolę w życiu matki spełnia Mark?

– Jest on jedynakiem i przez długie lata stanowił jedyny sens jej życia. Spektakl rozpoczyna się tuż przed ślubem 31-letniego Marka, a z tym zbliżającym się wydarzeniem matka wyraźnie nie może się pogodzić. Dokonuje ona bilansu dotychczasowego życia, między innym swojego małżeństwa z Donaldem. Wspomina też swój dawny romans z przystojnym Crazem.

Spektakl ten miał swoją premierę teatralną w 2003 roku w warszawskim Teatrze Współczesnym, kiedy był Pan członkiem jego zespołu. Dla Teatru Telewizji sztuka została nakręcona w 2010 roku. Czy ta odległość czasowa jakoś przeszkadzała, czy pomagała? Czy lepiej czuje się Pan w spektaklach przenoszonych z teatrów, czy też premierowo realizowanych w studiu telewizyjnym?

– Z tym to różnie bywa. To, co było wcześniej wielokrotnie grane na deskach teatralnych, jest oczywiście opanowane i poprawiane. Istnieje jednak różnica między rodzajem gry w teatrze żywym i Teatrze Telewizji, gdzie jest to bardziej filmowe. To sprawia, że te spektakle nie mogą i nie wyglądają nigdy identycznie.

Jak na planie współpracuje się w Martą Lipińską?

– To jest wspaniała osoba. Ma się wrażenie jakby ta rola została napisana specjalnie dla niej. To jest wyróżnienie dla aktora móc się znaleźć z panią Martą na scenie. Ona zawsze stwarza sympatyczną atmosferę na planie, co przekłada się i na inne osoby. Dodajmy jeszcze, że w spektaklu świetnie kreacje stworzyli Krzysztof Kowalewski i Andrzej Zieliński.

Nad całością czuwał jako reżysera spektaklu Maciej Englert. Jak scharakteryzowałby Pan styl jego pracy?

– Pamiętajmy, że jest on nie tylko reżyserem, ale i aktorem. Wspaniała jest jego rola w filmie „Diabeł” Jerzego Żuławskiego. Jako reżyser jest człowiekiem z wizją i wielkiej wiedzy. Aktor czuje się przy nim bezpiecznie, a jednocześnie reżyser dla aktorów ma wielki szacunek.

Poczytałem sobie recenzje spektaklu z Teatru Współczesnego. Wychwalano głównie bardzo dobrą obsadę aktorską. W Pana przypadku jeden z recenzentów stwierdził, że Piotr Adamczyk ujawnił swój talent komediowy. Obecnie już by nie był taki zdziwiony, bo ma Pan za sobą sporo takich ról, w tym w serialu „Przepis na życie”, gdzie brawurowo partneruje Panu Maja Ostaszewska. Teraz jest Pan na planie filmu „Wkręceni”, komedii jak najbardziej?

– To jest komedia omyłek. Opisuje losy trzech mężczyzn – gram jednego z nich – pracujących na Śląsku w fabryce samochodów. Gdy dyrekcja zakładu podejmuje decyzję o grupowych zwolnieniach, przyjaciele trafiają na bezrobocie. Odprawa pozwala im na ostatnie szaleństwo – chcą zaszaleć w Warszawie. Zatrzymują się jednak w Zamościu i tam zostają wzięci za kogoś innego… Dalej nie będę zdradzał.

Ceni Pan swoją przygodę z Teatrem Telewizji?

– Właściwie zawdzięczam mu swój sukces w zawodzie. W połowie lat dziewięćdziesiątych robiło się jeszcze bardzo dużo spektakli, w gruncie rzeczy na zapas. Dlatego nie będąc jeszcze znanym aktorem miałem już na swoim koncie kilkanaście ról na telewizyjnej scenie. To tymi rolami chwaliłem się przed kolejnymi reżyserami. Teatr Telewizji jest poza tym dla aktorów szansą na spotkanie z literaturą, z którą rzadko spotykamy się przy innych okazjach. To nie jest teatr niszowy, do którego przyjdzie kilkaset czy nawet kilka tysięcy widzów. Tu nawet najskromniejsza widownia to kilkaset tysięcy. To największy teatr w Polsce, coś wyjątkowego w skali światowej. Ma nie tylko renomę, ale i wierną widownię.

A czy kroi się jakaś nowa Pana rola w Teatrze Telewizji?

– Na razie trudno mi powiedzieć, ale jeśli pojawi się jakaś propozycja, to na pewno wejdę w to.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Paweł Pietruszkiewicz