Teatr Telewizji TVP

„Ballada o Zakaczawiu” – Waldemar Krzystek: ballada o złodziejach i miłości

– To jest klimat „dzielnicy przeklętej”, „dzielnicy cudów” zdominowanej przez złodziejskie szajki. Kiedyś kierujące się specyficznym złodziejskim kodeksem honorowym – mówi Waldemar Krzystek, reżyser widowiska telewizyjnego „Ballada o Zakaczawiu”.

Zrealizował Pan ten spektakl, bo Zakaczawie, to Pana świat?

– W tym sensie, że mieszkałem w Legnicy w latach, które obejmuje akcja. Także dlatego, że Zakaczawie to część mojego większego świata, który nazywa się Legnica. Tam się urodziłem osiem lat po wojnie i mieszkałem nieopodal radzieckiego garnizonu wojskowego. Tam spędziłem dzieciństwo i kawał młodości.

Przypomnijmy, że „Ballada o Zakaczawiu”,  to historia narodzin szajki przestępczej Benka Cygana, która powstała po 1956 roku i prosperowała aż do końca PRL…


– I historia miłości Benka do kobiety, miłości nieudanej. Najważniejsza jest jednak ta gęsta, wielowątkowa warstwa rzeczywistości Zakaczawia.

Do czego można porównać Zakaczawie, żeby uzmysłowić widzom, czym ono jest?

– Może do niektórych rejonów warszawskiej Pragi, czy Woli, do łódzkich Bałut.  Są takie dzielnice w Gdańsku – Nowy Port, Biskupia Górka. Są na Śląsku, także w Katowicach, Wałbrzychu. W wielu miastach, może w większości z nich, są takie rejestry, gdzie ludzie żyją inaczej niż typowi obywatele. To rejony szczególnie zaniedbane, naznaczone biedą, przestępczością, tworzące swój specyficzny mikroklimat. To jest klimat „dzielnicy przeklętej”, „dzielnicy cudów” zdominowanej przez złodziejskie szajki. Kiedyś kierujące się specyficznym złodziejskim kodeksem honorowym. Zaczerpniętym od absolwentów lwowskiej szkoły złodziejskiej, przesiedlonych po wojnie do Legnicy ze Lwowa.

„Ballada o Zakaczawiu” opowiada o dawnym życiu tej dzielnicy, o przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Dziś bardzo się zmieniła?

– W jakimś stopniu pewnie tak, ale czy bardzo. Nie wiem, ale wątpię. Może tylko kodeks honorowy nie jest przestrzegany.

Jako reżyserowi spektaklu chodziło Panu o realizm czy mitologię miejsca?

– I o jedno i o drugie. Tekst został zbudowany ze wspomnień ludzi, którzy pamiętali tamte czasy, ale to tworzywo zostało przepuszczone przez wyobraźnię trzech autorów, Jacka Głomba, Krzysztofa Kopki i Macieja Kowalewskiego. To nadało tekstowi pewien posmak czy poblask poetycki, mitologiczny. Ujęte to zostało w formułę ballady, gatunku, który od zawsze, jeszcze od czasów Franciszka Villona najlepiej służył opowiadaniu o ludziach i sprawach przeklętych.

W warstwie dramaturgicznej to także sztuka trochę kryminalna, a trochę historia miłosna…

– O miłości Benka Cygana do striptizerki. Miłości z góry skazanej na niepowodzenie, bo każde z dwojga czego innego spodziewa się po drugim. Dziewczynie w Benku imponuje przestępczy, bandycki boss, właśnie w momencie, gdy próbuje się wyplątać z dotychczasowego życia. On z kolei marzy o spokojnej kobiecie i stabilizacji, podczas gdy ona łaknie użycia i forsy.

Zrealizował Pan widowisko w scenerii zakaczawskich slumsów, w pofabrycznych halach, w opuszczonych magazynach, w przestrzeni zdegradowanej. To była jedyna możliwa sceneria tego widowiska?

– Jedyna. Nie wyobrażam go sobie w jakiejś sztucznej scenografii. Ta naturalna sceneria nadaje widowisku jedynej w swoim rodzaju atmosfery, która stanowi o jego treści i klimacie.
 
Zrealizował Pan piętnaście spektakli Teatru Telewizji. W tym samym roku co „Zakaczawie” zrealizował Pan „Wizytę starszej pani” Duerrenmatta, czyli rzecz klasyczną, ale generalnie realizuje Pan literaturę współczesną. Klasyka coraz słabiej pasuje do naszej współczesności?

– Chyba jednak tak. Świat tak szybko się zmienia, że klasyka coraz słabiej go odzwierciedla, zwłaszcza ta jej część poetycka. Coraz częściej widzę jako nieodzowną część tradycji duchowej, ale jej realizację widzę coraz bardziej jako akt estetyczny niż mówienie o naszych czasach. Jednak współczesność podawana wprost bardziej mi odpowiada.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński