„Ukryty uśmiech” – Witold Adamek: znajome, ale inaczej
Witold Adamek (fot. TVP)

– To sztuka o odsłanianiu prawdy o życiu, gorzkiej prawdy skrywanej przez lata pod pozorami szczęścia i harmonii – mówi Witold Adamek, reżyser i autor zdjęć do telewizyjnego przedstawiania „Ukryty śmiech” Simona Graya z 1999 roku.

Co Pana zainteresowało w tekście mało w Polsce znanego dramaturga?

– Dramat psychologiczny, dobrze napisany i dobrze rozpisany na postacie. Przy tym nawiązujący do dobrych tradycji angielskiego dramatu mieszczańskiego, mającego zakorzenienie w tamtejszej obyczajowości, w tamtejszej mentalności. Takich polskich sztuk bardzo mi brakuje. Są co prawda podejmowane takie próby, ale nasi autorzy nie mają na ogół zbyt mocnego osadzenia w angielskiej praktyce scenicznej, a poza tym w odróżnieniu od autorów brytyjskich mniej chętnie trzymają się literalnego realizmu i za bardzo szukają paraboli, metafor, uogólnień, tez, nawet publicystyki.

Przypomnijmy o czym traktuje sztuka Graya?

– Z punktu widzenia tego, co można określić jako akcję, intrygę, opowiadanie sceniczne, rzecz nie jest bardzo oryginalna. To sztuka o odsłanianiu prawdy o życiu, gorzkiej prawdy skrywanej przez lata pod pozorami szczęścia i harmonii, a ten motyw pojawia się w literaturze często. Główni bohaterowie, to agent literacki Harry i jego żona Luiza, pisarka. Dorobiwszy się, nabywają dom z ogrodem pod Londynem i zamierzają tu sielsko spędzać czas, odpoczywać po trudach życia i walki o pozycję społeczną i finansową. Okazuje się jednak, że kameralność i spokój tego miejsca wyzwalają w obojgu małżonkach rozmaite niewesołe refleksje, które burzą ich dotychczasowy spokój ducha. Wyzwalaczem kolejnych refleksji jest przyjazd Naomi, sekretarki Harry’ego. To uświadamia Luizie, jak bardzo oddalili się od siebie z mężem i że łączy go z sekretarką coś więcej niż tylko sprawy zawodowe. Dodatkowymi czynnikami całej sytuacji są dorastające dzieci, córka Natalia zbuntowana córka Luizy i Harry’ego, która widzi co dzieje się między rodzicami i zarzuca im obłudę, zakłamanie oraz  syn Nigel, zamknięty w sobie i popadający w chorobę. Uświadamia to Luizie i Harry’emu, że nie sprawdzili się jako rodzice, zaniedbali dzieci, nie zajmowali się nimi. Jest jeszcze jedna istotna postać, przyjaciel rodziny pastor Ronnie, skromny proboszcz wiejski, który ma chorą psychicznie żonę przebywającą w zakładzie psychiatrycznym. Ale puenty, zakończenia nie opowiem, żeby nie psuć przyjemności widzom, którzy lubią bawić się w odgadywanie, jak to się skończy.
Rzeczywiście, wszystko to brzmi dość znajomo i trochę jak treść obyczajowego serialu…

– Dobrze napisany dramat ma to do siebie, że w powierzchownie dość banalne treści autor wprowadza treści głębsze. Czyni to poprzez fakturę, konstrukcję, kształt postaci, dodatkowe konteksty. Niejeden wybitny dramat, nie wyłączając Szekspira, opowiedziany poprzez fabułę czy intrygę, brzmi jak banalna historia. Liczy się jednak artyzm dramaturga, jego umiejętność wlania w stare naczynie nowych sensów, nowych odczytań.

Akcja sztuki rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu lat, co nie jest zbyt częstym zabiegiem w dramaturgii scenicznej…

– Tak, i to jest, nomen omen, duża sztuka. Upływ lat  dobrze pokazuje się w powieści, w serialu, nawet w kinowym filmie fabularnym, ale na scenie pokazanie upływu czasu jest trudne z uwagi na konstrukcję  dramatu, gatunku, który lubi klasyczną jedność miejsca akcji i czasu, choć niekiedy od niej odstępuje.

Był Pan jednocześnie reżyserem tego spektaklu i autorem zdjęć. Czy to podwójne obciążenie, czy ułatwienie?

– Trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć. Z jednej strony jest to podwójna odpowiedzialność, z drugiej jednak taka swoboda w przenoszeniu własnych pomysłów reżyserskich od razu do kamery, bez pośrednictwa innego reżysera, jest bardzo kusząca.

Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński