„Matka brata mojego syna” – Marta Lipińska: trzy w jednym
– W dzisiejszych czasach widzowie szczególnie cenią komedię, bo ona daje wytchnienie od zalewających nas zewsząd okropności – mówi Marta Lipińska, grająca Gretę, żonę Wincentego w spektaklu „Matka brata mojego syna” Juliusza Machulskiego.
Gra Pani żonę głównego bohatera, Wincentego. Mąż postawił ją w bardzo trudnej sytuacji. Jak Pani zinterpretuje tę postać?
– Niech to pozostanie tajemnicą, suspensem dla widzów Teatru Telewizji. Powiem tylko tyle, że jest to postać żony, babci i teściowej, czyli trzy w jednym. To rola bardzo dobrze napisana, dająca duże możliwości aktorowi. Z Julkiem Machulskim pracuje się bardzo dobrze, bo praca z nim jest dobrze zorganizowana, przemyślana, a do takiej pracy jestem przyzwyczajona.
Tytuł „Matka brata mojego syna” jest dość trudny do zapamiętania…
– To prawda, jest skomplikowany, wszyscy się go uczymy, ale mam nadzieję, że w trakcie przedstawienia wyjaśniamy wszystkie komplikacje. Myślę, że w któryś poniedziałkowy wieczór ta komedia przyniesie wytchnienie wielu widzom.
Ma Pani na swoim koncie dziesiątki ról w Teatrze Telewizji. Są to role o dużej rozpiętości, od dramatycznych do komediowych. Lubi Pani taką różnorodność?
– A co może być bardziej satysfakcjonujące dla aktora niż różnorodność? Komedię i humor, w dobrym guście, od zawsze bardzo cenię. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach ludzie lubią ten gatunek, bo mają dość rozmaitych okropności, które nas zewsząd zalewają.
Na kartach tego teatru zapisała się Pani mocno, grając kilkadziesiąt ról, od początku lat sześćdziesiątych i tworząc wiele niezapomnianych kreacji, np. Elwiry w „Mężu i żonie” Fredry czy Gruszeńki w „Braciach Karamazow” Dostojewskiego…
– To dawne czasy, ale rzeczywiście związana jestem z Teatrem Telewizji bez mała od jego początków, bo grałam jeszcze w realizacjach na żywo, co było niesłychanie emocjonujące.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz