Teatr Telewizji TVP

„Moralność pani Dulskiej”, reż. M. Wrona – Jan Holoubek: nigdy nie stać się Dulskim

– „Moralność pani Dulskiej” uważam za jeden z najważniejszych tekstów w polskiej literaturze, a Zapolską za genialną autorkę. Jej dialog jest tak cięty i tak prosto zmierzający do celu, że moim zdaniem jest to klasa literacka na poziomie Aleksandra Fredry – mówi Jan Holoubek, autor zdjęć do spektaklu reżyserowanego przez Marcina Wronę.

Jak wyobraził Pan sobie okiem kamery tę wielokrotnie wystawianą sztukę?

– Z reżyserem Marcinem Wroną zastanawialiśmy się, jak nie powtarzać tego, co już było, co zrobili przed nami starsi koledzy. W pewnym momencie, podczas przygotowań, padło zdanie, hasło: „domek dla lalek”, podrzucone przez scenografa, Anię Wunderlich. Uznaliśmy, że to ciekawy trop dla dekoracji i inscenizacji, która będzie przypominać właśnie domek dla lalek. Postanowiliśmy też, żeby nie ukrywać tego, że jest to dekoracja.

Salon Dulskich jest w tej inscenizacji bardziej elegancki niż zapyziały, zatęchły świat wielu tradycyjnych inscenizacji „Moralności”, a pani Dulska wytworną kobietą. Skąd taki pomysł?

– To była słuszna, moim zdaniem, decyzja Marcina, żeby nie była ona „zapuszczoną babą”, tylko właśnie kobietą taką jak Magda Cielecka. Aczkolwiek w scenografii nie uciekliśmy całkowicie od schematu ciężkiego wnętrza, przeładowanego ciężkimi meblami. Wydało się nam to jednak celowe, bo pozwala podkreślić „ciężkość” atmosfery tego dramatu, bo to jednak dramat, choć z komediowymi akcentami. Przyznam, że jesteśmy w trakcie realizacji, więc trudno mi jest całość w pełni zdefiniować, bo jeszcze wiele rzeczy jest w trakcie kształtowania się, dopóki trwają zdjęcia.

Co w Panu zostało ze szkolnej lektury tej sztuki? Nie był to dla Pana tekst obcy emocjonalnie?

– Wręcz przeciwnie. „Moralność pani Dulskiej” uważam za jeden z najważniejszych tekstów w polskiej literaturze, a Zapolską za genialną autorkę. Jej dialog jest tak cięty i tak prosto zmierzający do celu, że moim zdaniem jest to klasa literacka na poziomie Aleksandra Fredry. Z wymowy tej sztuki zostało we mnie wiele, także coś w rodzaju wykrzyknika i przestrogi, żeby nie stać się nigdy kimś na podobieństwo Dulskiego czy Dulskiej. Tym bardziej, że to, co nazywano dulszczyzną, nie umarło, trwa, więc ta sztuka jest absolutnie aktualna. To nie jest ramota i dlatego ją właśnie robimy.

Czy coś szczególnego odróżnia pracę operatora na planie filmowym od pracy na planie Teatru Telewizji?

– Teatr telewizyjny to trudna forma, bo niełatwo określić, czy to bardziej teatr czy telewizja. Kiedy realizowano go na żywo, był bliższy idei teatru telewizyjnego. Dziś często próbuje się zrobić mały film, ale problem w tym, że jest siedem a nie trzydzieści dni zdjęciowych, ale stron w scenariuszu tyle, co w filmie. Mnie bliższa jest forma filmowego opowiadania, niż mechaniczna realizacja tego, co robią aktorzy. To drugie nie leży w mojej naturze. Co nie znaczy, że zapominam, że mamy jednak do czynienia z teatrem. Pamiętam więc, że to opowieść „szkatułkowa”, rozgrywająca się w „pudełeczkach”, realizowana w  trzech pokojach, a nie w jednym. Ciągle między tymi pudełeczkami przejeżdżamy, nie ukrywając, że to dekoracja.

Czy ważna jest dla Pana świadomość kontynuacji wspanialej tradycji Teatru Telewizji, którą współtworzył także Pana Ojciec, Gustaw Holoubek?

– Ważna, choćby z tego powodu, o którym pan wspomniał. Mój ojciec zagrał w ponad setce spektakli, a kilkadziesiąt wyreżyserował. To ojciec wprowadził mnie w tradycje tego teatru. Miałem to szczęście, że zdążyłem jeszcze pracować z nim przy realizacji „Króla Edypa” Sofoklesa w Teatrze Ateneum i w Teatrze Telewizji.
 
Jak się Panu pracuje z Marcinem Wroną?

– Wspólnie przetarliśmy sobie ścieżki we wspólnej pracy w serialu „Lekarze” i myślę, że pracuje nam się bardzo dobrze. Zaczynamy rozumieć się w mig, w lot i nie musimy długo dyskutować o tym, co mamy robić.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz