Teatr Telewizji TVP

„Czarnobyl – cztery dni w kwietniu” – Michał Anioł: podobno mam twarz jak ze stuzłotówki

– Świadomość, że w tych ścianach zapadały kiedyś kluczowe decyzje decydujące o życiu narodu, decyzje bez mała dyktatorskie, sprawiała, że ciarki przechodziły mi po plecach. Miałem wrażenie, że część tej energii zachowała się w tych ścianach – mówi Michał Anioł, wykonawca roli generała Floriana Siwickiego w spektaklu Teatru Faktu „Czarnobyl – cztery dni w kwietniu”.

Niektórzy wykonawcy ról w tym spektaklu, np. Zbigniew Zamachowski spotkali się z ich pierwowzorami. Pan spotkał się z generałem Siwickim?
 
– Nie, nie było takiej opcji. Ja o tym nie myślałem, a nikt mi tego nie proponował. Ale mam już tyle lat, że niejednokrotnie widziałem i słuchałem w telewizji generała Siwickiego, a poza tym styl generalski w dawnym ustroju, w socjalizmie w ogóle, tę atmosferę PRL, z pochodami, sztandarami, przemówieniami, pieśniami doskonale pamiętam z dzieciństwa i młodości.  Tym bardziej, że mój ojciec był wtedy dziennikarzem i żył tymi sprawami, przynosił je do domu po pracy.

Jak pokazuje Pan swoją postać?

– To jest w tym spektaklu rólka niewielka, epizodyczna. Siwicki nie należy tu do wiodących postaci, jest pokazany tylko przez kilka chwil, jako reprezentant ekipy rządzącej. Jak go pokazałem? Nie na zasadzie prostej imitacji zachowań, gestów, co najwyżej w minimalnym stopniu (miał wyczuwalny akcent kresowy), a raczej jako syntezę zjawiska generała peerelowskiego.

Role peerelowskich polityków, działaczy partyjnych, komunistów trafiły się Panu kilkakrotnie. Poza Siwickim zagrał Pan w „Aferze mięsnej” wiceministra spraw wewnętrznych Kazimierza Witaszewskiego, głośnego „gazrurkę”, a w „Mordzie założycielskim” Marcelego Nowotkę. Skąd akurat te role?

– Janusz Dymek powiedział kiedyś, że mam twarz jak ze stuzłotowego banknotu w Polsce Ludowej, kanciastą, bardzo wyrazistą, z mocnym wzrokiem. Mam nadzieję, że także z uwagi na moje aktorskie umiejętności. Z Januszem świetnie mi się pracowało, jest profesjonalny, konkretny, wie czego chce, a jednocześnie bardzo otwarty na propozycje aktorów.

Co się  Panu najbardziej utrwaliło w pamięci z pracy na planie?

– Nie było tego dużo, tylko jeden dzień zdjęciowy z ośmiu. Duże wrażenie zrobiły na mnie wnętrze w dawnym Komitecie Centralnym PZPR, dziś Centrum Bankowo-Finansowym, w którym kręciliśmy ujęcia. Świadomość, że w tych ścianach zapadały kiedyś kluczowe decyzje decydujące o życiu narodu, decyzje bez mała dyktatorskie, sprawiała, że ciarki przechodziły mi po plecach. Miałem wrażenie, że część tej energii zachowała się w tych pokojach.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz