„Piąta strona świata” – Kazimierz Kutz: Śląsk jest wartościowy
– Chciałem wnieść w Polskę to moje odmienne śląskie myślenie, które wynika z wielowiekowych doświadczeń mojej ziemi i polega na tym, żeby i przetrwać, i zachować godność. I że najważniejsza jest sprawiedliwość społeczna. A było to trudne, bo tu się strasznie ciężko żyło i potwornie ciężko, w nieludzkich, piekielnych warunkach, pracowało w kopalniach – mówi Kazimierz Kutz, autor „Piątej strony świata”.
Dlaczego swojej opowieści o Śląsku nadał Pan tytuł „Piąta strona świata”?
– Bo poza czterema stronami świata, które dzielę z całym globem, mam jeszcze jedną, swoją własną – Śląsk. Dla mnie jest on tak odrębny od wszystkiego co poza nim znam, że jest jakby dodatkową stroną świata. Chciałem w mojej książce zawrzeć wszystko to, czego nie mogłem pomieścić ani w filmach, ani w żadnym wywiadzie. Postanowiłem napisać taką panoramę losów Śląska, bo w pewnym momencie poczułem, że jestem mu to winien.
Ktoś napisał, że takiego Śląska o jakim Pan opowiada w swoich filmach i w pisaniu tak naprawdę nie ma, że to Pan stworzył Śląskowi jego mitologię, jego wyobraźnię, że Śląsk to Kutzowisko. Nadawano też Panu przydomki „ludowego wieszcza”, „śląskiego Homera”, „Mojżesza Śląska”. Co Pan o tym myśli?
– Trochę przesada, ale niewątpliwie jakaś prawda w tym jest. Dałem Śląskowi porcję energii, myślenia. Chciałem dowartościować godność tych ludzi, którzy mają ciągle mentalność poddanych. Na pewno stałem się sygnałem duchowym, że Śląsk jest wartościowy.
W poświęconej Panu biograficznej książce Anny Baniewicz, w rozdziale dotyczącym filmu „Śmierć jak kromka chleba” pada zdanie, że dopiero tragedia śmierci górników z kopalni „Wujek” „równouprawniła Śląsk wobec Polski”.
– Tak, bo wcześniej Polska mało interesowała się Śląskiem. Podczas konferencji w Wersalu w 1919 roku Piłsudski, który miał oczy zwrócone na Wschód, domagał się od przewodniczącego polskiej delegacji, Dmowskiego, by za wszelką cenę nie dopuścił do ruchawek na Śląsku i zadowolił się tym co mu mocarstwa dadzą. Korfanty, jako wychowany na parlamentaryzmie też był przeciw zbrojnej walce, wyłącznie za metodami pokojowymi. Dwa pierwsze powstania śląskie były więc przeciw postawie władz polskich, które zakazały jakiejkolwiek pomocy dla nich, nie tylko w ludziach, ale także w uzbrojeniu. Pierwsze powstanie było wynikiem niesubordynacji jednego z lokalnych dowódców, który wkurwił się, że podczas buntu górników przeciw niemieckiemu właścicielowi kopalni, policja zabiła kilku strajkujących, jego przyjaciół. Powstania śląskie miały więc w równym stopniu, jeśli nie większym, kontekst klasowy, robotniczy, a kontekst patriotyczny był wtórny. Po drugim powstaniu międzynarodowa komisja postanowiła zrobić na Śląsku referendum. I proszę sobie wyobrazić, mało kto o tym wie, że Dmowski nie tylko się na to zgodził, ale zaproponował rzecz zdumiewającą, bo korzystną wyłącznie dla Niemców, a mianowicie, aby prawo do udziału w plebiscycie mieli wszyscy urodzeni na Śląsku. Wtedy na Śląsk zjechało się mnóstwo Niemców i wygrali ten plebiscyt. Dlatego trzecie Powstanie Śląskie było jakby antypolskie, w sensie sprzeciwu wobec polskiej głupoty i obojętności. W okresie międzywojnia też było wielkie rozczarowanie Polską, zwłaszcza że demokracja, która narodziła się po zakończeniu zaborów, trwała tam zaledwie cztery lata. Zakończyła się wraz z objęciem funkcji wojewody przez Michała Grażyńskiego, który był wrogiem Korfantego i chciał dokonać na siłę polonizacji Śląska, chciał zatrzeć problem śląskości. Uważał, że Śląsk może być tylko polski albo niemiecki.
Zawsze podkreślał Pan swój śląski dystans do mitu niepodległościowego i Armii Krajowej. Dlaczego?
– My na Śląsku mieliśmy przez kilkaset lat inne problemy – pracy i godności, dlatego, że my długo byliśmy tutejszymi niewolnikami. Ludzie na Śląsku byli mi bliżsi od Polaków z Korony, bo ciężej doświadczeni przez los. I ponieważ np. „Popiół i diament” Wajdy powstał pod wpływem mitu AK, to ja zrobiłem film polemizujący z tą wizją historii, czyli „Nikt nie woła”. Sprzeciwiłem się w nim mitowi klęsk, bohaterstwa, które musi kończyć się śmiercią. Ale ten mit jest odporny, nadal istnieje i zatruwa Polaków, bo trwa w nauczaniu szkolnym. A czymże innym jest kult powstania warszawskiego? Powstania śląskie zakończyły się ostatecznie, w sumie, zwycięstwem i przyniosły dwa tysiące ofiar, podczas gdy warszawskie – dwieście tysięcy ofiar i zagładę miasta. Na Śląsku było myślenie takie, żeby efekt osiągnąć jak najmniejszym kosztem ludzkim, bo człowiek jest najważniejszy. Chciałem wnieść w Polskę to moje odmienne śląskie myślenie, które wynika z wielowiekowych doświadczeń mojej ziemi i polega na tym, żeby i przetrwać, i zachować godność. I że najważniejsza jest sprawiedliwość społeczna. A było to trudne, bo tu się strasznie ciężko żyło i potwornie ciężko, w nieludzkich, piekielnych warunkach, pracowało w kopalniach. Dla Ślązaków więc te wielkie sprawy polityczne, Niemcy, Polska były dalekie, co nie zmienia faktu, że podczas dwóch wielkich wojen Śląsk zapłacił straszną daninę krwi, głównie mężczyzn, którzy często w obcych mundurach ginęli na wszystkich frontach wojennych. Jednocześnie na Śląsku uformowała się dupowata mentalność bierności i podległości – że inni rządzą, a my tylko do zapierdalania, do roboty. I dlatego moje śląskie filmy są o buntownikach, bo chciałem im pokazać postacie heroiczne, pokrzepić im serca do buntu, przekonać, że nie wolno być pokornym.
Ustawa o mniejszościach narodowych odmówiła Ślązakom tego statusu…
– Oficjalnie nie ma więc problemu śląskości, a tym bardziej narodowości śląskiej, mimo że tysiące ludzi domagały się przyznania im statusu narodowości śląskiej. Są na Śląsku tacy panowie, którzy chcieliby, aby w ogóle nie mówić o śląskości, nie tylko o narodowości, ale nawet o lokalnej tożsamości śląskiej, tylko mówić – tu, w Katowicach, w Polsce. Kretyńskie myślenie w Polsce centralnej polega na węszeniu separatyzmu, chęci oderwania się od Polski, choć nikt tu o tym nie myśli. Dlaczego, na Boga, ta jedna trzecia mieszkańców Śląska, która identyfikuje się ze śląskością nie może jednocześnie identyfikować się z polskością!? W związku z tym większe prawa i przywileje ma mniejszość niemiecka niż Polacy-Ślązacy, co jest absurdem. Ale Ślązacy mają to w dupie i robią swoje. Komuniści postępowali podobnie, traktując Ślązaków jako folksdojczów i pół Niemców. Nie ma się więc co dziwić, że Ślązacy są niezadowoleni z państwa polskiego, bo jeśli zamyka się trzydzieści kopalń i nie myśli się o zwolnionych ludziach, to co to za państwo? Tymczasem Ślązacy mają już poczucie pełnego obywatelstwa i nie godzą się na takie praktyki. Ze Śląska docierają wieści do Warszawy jak na lekarstwo, więc mało kto wie, jak dynamicznie rozwija się tam społeczeństwo obywatelskie, ludzie się mobilizują i zmierzają do prawdziwego samorządzenia się, odpluskwiając samorządy z partii politycznych. To bardzo ważne, bo Śląsk przeżywa rewolucję cywilizacyjną, agonię proletariatu. Muszą się więc przestawiać na inne życie, muszą się kształcić.
Całe Pana życie to, naprzemiennie, uciekanie od Śląska, powroty do niego, wstyd za sprawy śląskie i duma z niego jednocześnie. Kiedyś powiedział Pan: „Ja nie mogę oderwać się od Śląska i żyć jak wolny ptak. Takie jest moje przekleństwo”.
– Tak, Śląsk jest jedyną moją religią, bo jestem ateistą i nigdy nie należałem do żadnej partii. To jest zresztą bardzo śląska postawa, to dystansowanie się od polityki, która miażdży. I robienie swego. Mój brat został siłą wcielony do Wehrmachtu, ojciec był powstańcem śląskim za okupacji wywiezionym na roboty do Niemiec. Po wojnie Ślązacy bardzo bali się komunizmu i wielu z nich stąd uciekło. I mieli rację, bo Ślązacy byli programowo odrzuceni, nie mogli robić karier, a nawet nie wolno tu było uczyć się języka niemieckiego.
Ktoś użył w stosunku do Pana określenia „chrześcijański poganin”. Jak ten Pana ateizm jest odbierany na tradycyjnym, katolickim Śląsku? Krytykuje Pan katolicyzm za wytworzenie bierności, potulności, „kapłonienia” Ślązaków.
– Bo tak uważam. Kościół, katolicyzm na Śląsku był np. na rękę Niemcom, bo uczył pokory wobec władzy. A z moim ateizmem się dawno pogodzili. Mówię im, że trzeba być wolnym człowiekiem, że to nie jest wada. Uczę ich, że niezależność to jest wartość, że warto mieć duszę buntownika, że jeśli coś jest zgodne z moim przekonaniem, z moim charakterem, to trzeba się do tego przyznawać, nie wolno kłamać, bo uczciwość jest najważniejszą kategorią w życiu. Mam z tego powodu różne przykrości, ale co to za życie bez przykrości. Zresztą Ślązacy to już nie sami tylko konserwatywni katolicy, bo młodzież myśli już inaczej. I mówię jej: Śląsk jest wasz, to wasza ziemia, bądźcie aktywni, nie pozwólcie, by była dojną szkapą, zdejmijcie to chomąto, w którym tylko zapierdalacie.
Jest Pan optymistą co do przyszłości Śląska?
– Zdecydowanym, zwłaszcza, że tam odżywa mentalność zachodnia, europejska. Proszę zwrócić uwagę, że na Śląsku była najniższa w kraju frekwencja w wyborach parlamentarnych, co było wyrazem nieufności do państwa i najwyższa, ponad 80-procentowa frekwencja w referendum unijnym. Te dane mówią chyba same za siebie. Jak pan zapyta kogoś na Śląsku, czy jest Polakiem czy Niemcem, to odpowie, że jest Europejczykiem. I ma to także wymiar praktyczny, bo jest ogromny ruch między Niemcami a Śląskiem, dużo ludzi tu wraca, chyba nawet więcej niż wyjeżdża, bo tu jest dużo przestrzeni do zapełnienia. Nikt nawet nie wie jak ogromny jest ten przepływ, bo przecież granice są łatwo przekraczalne i nikt tego nie kontroluje. Warto też zauważyć przemiany cywilizacyjne w granicach Polski, choćby na Śląsku Opolskim, te czyste miasteczka i zadbane domy. Niepokojące jest natomiast to, że trzy czwarte polskiej młodzieży chce wyjechać z kraju. Wyzbywając się naszego wyżu demograficznego, który wsysa cierpiąca na brak ludzi Europa, wyzbywamy się naszego największego skarbu. Ale co ta młodzież ma robić, kiedy zostawia się ją samej sobie? Wyjeżdża albo się degeneruje. Na Śląsku są całe osiedla dziedzicznej biedy, ludzie żyjący w warunkach plemiennych, z zapomóg, którzy już nawet nie chcą z tego wyjść.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński