„Brancz” – Ewa Machulska: każdy kadr jest obrazem
– W tej sztuce najważniejsze jest, że jeżeli mamy osiem postaci i one przez większość część sztuki są razem i w dodatku siedzą przy jednym stole, to istotną rzeczą jest zakomponowanie tego również kolorystycznie – mówi kostiumograf Ewa Machulska o pracy na planie spektaklu Teatru Telewizji „Brancz” Juliusza Machulskiego.
Jak dobiera się kostiumy do spektakli? Czy jest tak, że jak jest to rzecz współczesna jak „Brancz” to kostiumy się szyje i nie korzysta się z magazynu kostiumów na Woronicza?
– Magazyny mają gotowe stroje, i współczesne, i z epoki. Najczęściej jednak kostiumy dobieramy konkretnie dla postaci, która występuje w sztuce i konkretnie dla określonych aktorów. Najważniejsza jest postać, a później to, w czym się aktor najlepiej czuje. Jeżeli jest coś specjalnego, to to szyjemy. Ale jeżeli jest sztuka stricte współczesna, to korzystamy z dostępnej oferty. Musimy obserwować jak ubiera się ulica, a najważniejsze jest: z jakiej grupy społecznej pochodzi dana postać, która jest w scenariuszu. To jest baza – jak się zachowuje, kim jest i jaki ma charakter. Zresztą na świecie tak to się określa – postać to jest charakter po angielsku. To jest punktem wyjścia.
Jak dalej wygląda Pani praca?
– Ja osobiście przychodzę na większość prób. Jeżeli nie znam aktorów i przedtem z nimi nie pracowałam, to staram się ich poznać, również prywatnie. Chcę wiedzieć, co lubią. Przy okazji obserwuję ich sylwetkę, sposób poruszania. Staram się ustalić, w czym byłoby im wygodnie i w czym dobrze by się czuli, ale zarazem przekonać ich do mojej wizji i uzgodnić ich wizję danej postaci w sztuce. Po uzgodnieniach są brane miary. Sami robimy research co jest w sklepach. Obserwujemy, co się nosi, jeżeli to bardzo młoda osoba. Jeżeli gra w sztuce i do tego wiemy z jakiej jest grupy społecznej, to wszystko opiera na obserwacjach, tzw. dzienniku obserwacyjnym kostiumografa. Później umawiamy się w sklepach lub, co również często mi się zdarza, biorę ofertę ze sklepów i przynoszę do garderoby telewizyjnej. Pokazuję wtedy co, moim zdaniem, z tego co uzgodniliśmy jest przeze mnie do zaoferowania. Później pokazujemy reżyserowi do akceptacji i bronimy swojej tezy, że to powinno właśnie tak wyglądać.
A jakaś specyfika jeśli chodzi o „Brancz”?
– W tej sztuce najważniejsze jest, że jeżeli mamy osiem postaci i one przez większość część sztuki są razem i w dodatku siedzą przy jednym stole to istotną rzeczą jest zakomponowanie tego również kolorystycznie. Każdy kadr jest obrazem. Te osoby muszą tworzyć jakiś obraz, na który będziemy mogli spokojnie patrzeć przez półtorej godziny i on będzie jakąś kompozycją kolorystyczną, oprócz tych założeń o których wcześniej powiedziałam.
Przejdźmy do konkretnych postaci z „Brancza”. Są tu dwie panie w sile wieku, grane przez Annę Seniuk i Stanisławę Celińską. Wydaje się, że ten strój Anny Seniuk jest bardziej fantazyjny…
– Bo to jest to, o czym mówiłam. To jest postać. Pani Anna Seniuk jest trochę osobą, która unosi się nad ziemią. Jest osobą, która pracuje w zawodzie – domniemujemy, że zajmuje się wychowaniem dzieci przez teatr. Ona żyje trochę w świecie iluzji. W związku z tym ja wyszłam od tego, że to jest taka troszeczkę babcia wróżka. Pani Stasia Celińska jest osobą, o której przeszłości dowiadujemy się, że jest osobą przedsiębiorczą, która zwiedzała świat, lubi wyglądać i lubi, żeby to było widać. Jeżeli coś wygląda bogato, to ona to ma. Jest tak, że jedna stąpa po ziemi, a druga unosi się nad ziemią.
Są jeszcze takie drobiazgi jak naszyjnik z sową u Stanisławy Celińskiej…
– Skąd ta sowa? Tutaj pani Stasia jest tzw. osobą wszystko wiedzącą. Ona wszystko wie lepiej, stąd pojawia się ta sowa mądralińska. Poza tym, nie do końca, ale chciałam żeby gdzieś powtarzał się i migał nam kolor czerwony, który jest takim kolorem siły. Więc jak mogłam w jakiś drobiazgach dołożyć ten kolor to będzie to widoczne, żeby on też nam stworzył jakąś kompozycję.
O postaci, którą gra Cezary Pazura, już świadczy samo imię i nazwisko – Zdzisław Knecht. A jeszcze jest to podbudowane strojem…
– Jest to taki troszeczkę bon vivant, taki Don Juan, który z racji wieku powinien może troszeńkę stateczniej się ubierać, ale on do końca życia chciałby pozostać góra czterdziestolatkiem. Jednak nie może się pogodzić, że już nie ma czterdziestu lat i w związku z tym jest to kostium osoby trzydziestoparoletniej z naciskiem na zakomponowanie tego. Musimy się dodatkowo kierować tym, co planuje reżyser. Jeżeli nasz bohater ma użyć broni to musimy aktorowi zakryć część ubrania, gdzie ta broń jest schowana. Jeżeli postać ma pokazać tatuaż na ramieniu to musi być ubrana w krótki rękaw…
Z Dawida Ogrodnika trzeba było zrobić Hiszpana, a właściwie Katalończyka…
– Co mi się od razu skojarzyło z tą postacią to czerwień i właśnie z jego powodu zaistniała ta czerwień w spektaklu. Po drugie, to są podświadomie barwy Barcelony, ulubionego klubu męża i niektórych Hiszpanów. Czyli, jeśli chodzi o kolory, to Dawid wygląda trochę jak zawodnik Barcelony.
A czy kelnerka w trampkach to jest jakiś przekaz?
– Zauważyłam, że gdziekolwiek jestem w Europie, ale także już u nas, to dziewczyny chodzą w trampkach, także kelnerki. To jest ciężka praca, która głównie polega na chodzeniu. To jest po prostu wygodne. A te fartuchy wiązane to już stosuję od jakiegoś czasu. Kiedyś to mi się strasznie spodobało, chyba piętnaście lat temu w Berlinie i to przeniosłam do filmów tutaj. Natychmiast uszyłam takie czarne fartuchy z kieszenią. W związku z tym, że to jest hotel Helton, czyli możemy się domyślać jaki, to dołożyłam muszkę i szelki.
Domyślam się, że Pani rola nie ogranicza do kostiumów. Była Pani zapewne pierwszą czytelniczką scenariusza…
– Zawsze jestem pierwszą czytelniczką i w sumie o tyle to ułatwia pracę, bo mamy to dobrze przeanalizowane – co, kto i dlaczego. A tajemnicą alkowy pozostanie, co ja wnoszę do jakiegoś tekstu.
Zauważyłem, że na planie spektaklu panuje taka atmosfera, że dobro spektaklu jest dobrem najwyższym i wiele osób wychodzi poza przypisane im role…
– Ekipa filmowa w Polsce, w porównaniu z ekipami hollywoodzkimi, czy francuskimi, jest zawsze okrojona. I stąd to częściowo wynika. Po drugie, my z Julkiem pracujemy w takim zespole, że każdy jak ma coś mądrego do powiedzenia, to może to powiedzieć. Jeżeli to się spodoba reżyserowi, to jest wykorzystywane. Tworzymy takim team, mamy takie poczucie bezpieczeństwa ze sobą, bo wiemy, że jeżeli ktoś czegoś nie zauważy, to ten drugi mu pomaga. Po prostu wszyscy gramy do jednej bramki.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Paweł Pietruszkiewicz