Teatr Telewizji TVP

„Gry operacyjne” – Agnieszka Lipiec-Wróblewska: mnie bardziej interesuje psychologia

– Ja się zainteresowałam historią, że mężczyzna odkrywa po wielu latach, że jego ukochana żona na niego donosiła. To był jak gdyby punkt wyjścia tej historii. Natomiast punkt dojścia tej historii był zupełnie inny. Było to jakieś nieistniejące na poziomie uczuciowym małżeństwo, całkowicie ze sobą skłócone, przy kompletnej degradacji osobowości żony, czyli głębokim jej alkoholizmie – mówi Agnieszka Lipiec-Wróblewska, autorka scenariusza i reżyser spektaklu „Gry operacyjne”.

Scenariusz spektaklu powstał na podstawie książki Petera Rainy „Bliski szpieg”. W jakim momencie wpadła Pani na pomysł, że można z tego zrobić przedstawienie Teatru Telewizji?

– Spektakl nie jest dokładnie adaptacją książki „Bliski szpieg”. Ta książka to jest po prostu plik dokumentów wyciągniętych z Instytutu Pamięci Narodowej przez Petera Rainę i opatrzony wstępem. Spektakl oczywiście zrodził się za sprawą pojawienia się tej książki, ale adaptacją tej książki nie jest.

W takim razie, jeśli nie adaptacja, to…

– Jest to fragment życia Petera Rainy, w trakcie którego był w związku ze swoją pierwszą żoną Barbarą. Po latach z dokumentów IPN Raina dowiedział się, że w trakcie małżeństwa żona na niego donosiła informując o jego działalności opozycyjnej. To jest już taki klasyczny schemat, który znamy już z historii, jak na przykład żona Pawła Jasienicy. O czymś takim opowiada też film „Rysa”, w którym to mąż miał zawrzeć związek małżeński – powiedzmy to tak – w ramach swoich obowiązków służbowych.

Był jakiś moment, w którym narodził się pomysł realizacji spektaklu?

– To się narodziło w momencie, w którym przeczytałam tę historię w jakimś kolorowym czasopiśmie. Wydawało mi się, że jest to dramatyczna i niezwykła historia miłosna.

Ta historia wydaje się bardzo egzotyczna. Hindus po studiach w Oxfordzie w 1962 roku dociera do Polski i staje się działaczem opozycji.  Potem z Barbarą wyjeżdżają do Berlina Zachodniego. Barbara jednak wielokrotnie odwiedza rodzinę w Polsce…

– Najpierw ta historia mnie zainspirowała właśnie przez taką egzotykę. Później, gdy pracowałam już nad scenariuszem, zaczęły wychodzić bardzo dziwne rzeczy. Ten spektakl pokazuje pewien poziom wiedzy, który na pewno nie jest całkowity.

A czy kontaktowała się Pani z Peterem Rainą?

– Kontaktowałam się z nim i to często. Był, chyba jakimś przypadkiem, na zdjęciach w Bibliotece Narodowej, kiedy robiliśmy tam sceny. W końcu jednak nie został uwieczniony. Nie został zapisany w zdjęciach. Ja się z nim spotykałam, ale przyznam szczerze, nie wiem do końca, co to jest za historia. Nie wiem do końca, kim jest Raina. Ja się zainteresowałam historią, że mężczyzna odkrywa po wielu latach, że jego ukochana żona na niego donosiła. To był jak gdyby punkt wyjścia tej historii. Natomiast punkt dojścia tej historii był zupełnie inny. Było to jakieś nieistniejące na poziomie uczuciowym małżeństwo, całkowicie ze sobą skłócone, przy kompletnej degradacji osobowości żony, czyli głębokim jej alkoholizmie. Uprawia też taki proceder jak donoszenie. Wszystko, co wydało mi się interesujące w tej historii na początku, okazało się nieprawdą. Ani to małżeństwo nie było kochające się i – wydaje się – Peter Raina nie był tak pokrzywdzoną osobą, jak się przedstawiał. Moja wiedza na temat tej historii ukształtowała się dopiero po tym jak skończyłam spektakl. 

A całej prawdy pewnie nigdy nie poznamy. Ale mam pytanie o dwie role główne – chodzi o Magdalenę Cielecką, która grała Barbarę i Konrada Imielę, który wcielił się w postać Petera Rainy. Czy był to Pani osobisty wybór?

– Ja zawsze tak robię, że obsadzam sama. Jeśli chodzi o Barbarę, to miała być klasyczną polską blondynką, a on był Hindusem. W tym drugim przypadku trzeba było szukać kogoś o urodzie, która nie zakłamywałaby tego pochodzenia. Znalezienie Konrada Imieli było bardzo ważne. Natomiast gdy tylko mogę coś zaproponować Magdzie Cieleckiej, to będę to robić. Tutaj można to było zrobić i była to rola, która ją zainteresowała. Była to trudna rola, mocna. Jest to osoba pogrążona w jakiejś totalnej, wielobiegunowej depresji. Jest tylko kilka scen młodej osoby, której się wydaje, że zawojuje świat.

Niespełna dwa lata wcześniej zrealizowała Pani spektakl o Jerzym Pawłowskim „Kryptonim Gracz”. Czy to doświadczenie pomogło Pani w pracy nad „Grami operacyjnymi”?


– Było to rzeczywiście podobne wyzwanie. Z pewnością doświadczenie pomaga. Dało mi to wiarę, że mogę stworzyć postaci fikcyjne na podstawie postaci autentycznych i że nie muszę wchodzić w politykę, która mnie nie do końca interesuje. Mnie bardziej interesuje psychologia i wymiar ludzki postaci.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Paweł Pietruszkiewicz