„Ciemno” – Janusz Majewski: z siebie samych się śmiejecie
– W połowie lat dziewięćdziesiątych, kilka lat po przełomie ustrojowym, zaczęliśmy się rozglądać wokół siebie, zastanawiać się, jacy jesteśmy, czy w nowym ustroju zrobiliśmy się lepsi i mądrzejsi. To pytanie jest znów paląco aktualne – mówi Janusz Majewski, reżyser telewizyjnego spektaklu „Ciemno” według tekstu Marka Rębacza.
„Ciemno” jest trochę nietypowe z punktu widzenia tematyki Pana twórczości. Na ogół poruszał się Pan poza strefą plebejską, siermiężną, Pana bohaterowie, kimkolwiek byli, choć nie zawsze mądrzy czy wykształceni, przynależeli jednak do kręgu ludzi „spoza ludu”…
– I tu też jest taka postać, Robert, grany przez Pawła Wawrzeckiego. To człowiek z zewnątrz, może nawet inteligent, który w to „Ciemno wpada jak śliwka w kompot. Natomiast rzeczywiście całe otoczenie, to „busz po polsku”, że odwołam się do głośnego kiedyś tytułu reportaży Ryszarda Kapuścińskiego. Zapoznałem się z tekstem Marka Rębacza, bardzo sprawnego autora, z dobrym wyczuciem wymogów sceny, czy to żywej, czy – co dla mnie ważniejsze – telewizyjnej i doszedłem do wniosku, że on dotyka bardzo ciekawej, choć przykrej kwestii – mentalności polskiej prowincji, polskiej wsi. Wtedy, w połowie lat dziewięćdziesiątych, byliśmy kilka lat po przełomie, po zachłyśnięciu się pierwszą fazą zmian gospodarczych i politycznymi. I zaczęliśmy się rozglądać wokół siebie, zastanawiać się, jacy jesteśmy, czy w nowym ustroju zrobiliśmy się lepsi i mądrzejsi. Skoro bowiem poprzedni ustrój generował w naszym społeczeństwie tyle zła, to na zdrowy rozum po zmianie powinno być lepiej.
I do jakiego można było dojść wniosku?
– Że niestety lepiej nie jest, że całe pokłady życia społecznego tkwią w swoich odpychających koleinach, nawykach. Najgorsze w tej konstatacji było jednak nie to, że tacy jesteśmy, lecz że nie widać żadnych oznak zmiany na lepsze, że w swoich najgorszych cechach nasze społeczeństwo jest zapiekłe, uparte. Że nie chcemy się zmieniać. W każdym razie bardzo wielu z nas. Marek Rębacz bardzo dobrze to uchwycił.
„Ciemno” to w tym przedstawieniu zarówno przysłówek, jak i rzeczownik, jako nazwa wsi?
– Tak, to taka mała gra słowna w tytule.
Jak Pan myśli, dużo jest dziś, po dwudziestu latach takich miejsc w Polsce?
– Wierzę, że może trochę mniej, ale to tylko kwestia wiary. Obawiam się, że jednak ciągle dużo…
Zaczęliśmy rozmowę dość poważnie, odnosząc się do aspektu socjologicznego sztuki, ale to przecież komedia…
– I to niezła komedia, skonstruowana zresztą o klasyczny, by nie rzec schematyczny pomysł z obcym, który z zewnątrz przybywa do nieznanej sobie, strasznej rzeczywistości. To motyw znany z wielu spektakli i filmów, szczególnie twórczo wykorzystywany przez Romana Polańskiego. Tu też jest noc, strachy, makabryczne opowieści. A motyw skrytobójczego mordowania przybyszów szukających noclegu może budzić skojarzenia ze sławną kiedyś, makabryczną komedią francuską z lat pięćdziesiątych, „Czerwoną oberżą” Autanta-Lary z komikiem Fernandelem.
Dużo dobrej zabawy zapewniają widzom tacy wspaniali aktorzy, jak Jan Kobuszewski, Lech Ordon, Wiktor Zborowski…
– Czy Paweł Wawrzecki, który wtedy zaczął mocniej ujawniać swój prawdziwy talent komediowy. No i świetne panie jak wspaniała Krystyna Feldman, Hanna Zembrzuska, czy początkująca wtedy Magda Wójcik….
Można powiedzieć, że w tym przedstawieniu polscy widzowie otrzymują wszystko, co najbardziej lubią. Mogą się pośmiać, mogą zaznać dreszczyku strachu i mogą pokpić sobie z rodaków.
– Czyli trzy w jednym. Ale jak napisał największy komediopisarz w dziejach, Gogol: „Z kogo się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Lubczyński