„Breakout” – Bartosz Opania: w poszukiwaniu szczęśliwszego życia
– Bardzo cenię naturę, ale śmieszą mnie iluzje ludzi, którzy uważają, że jeśli przyjadą na wieś, pochodzą po łące i na przykład narąbią drzewa, to ich życie duchowe ulegnie uszlachetnieniu i uwzniośleniu – mówi Bartosz Opania, grający rolę Konrada w telewizyjnym przedstawieniu „Breakout” Wojciecha Tomczyka w reżyserii Ewy Pytki.
Jakiego pokroju człowiekiem jest pisarz, którego Pan gra w „Breakoucie”?
– To pisarz naszych czasów, czyli czasów tzw. postmodernizmu, kopiowania, korzystania z tego, co stworzyli inni i przypisywania sobie autorstwa tych jakości. Jest też kabotynem, mającym bardzo wysokie mniemanie o sobie i swojej twórczości i jest pełen pretensji do innych, że – jego zdaniem – nie jest wystarczająco doceniany.
W jakiej sytuacji go poznajemy w przedstawieniu?
– W momencie, gdy jedzie na nagranie do radia i ni stąd ni zowąd psuje mu się auto, pada zasięg komórki i internetu, więc zmuszony jest zatrzymać się na prowincji, w pewnym pensjonacie na Mazurach, w którym spotyka osoby, z którymi, jak się okazuje, coś go kiedyś łączyło. A co – nie zdradzę, żeby nie być nielojalnym wobec widzów.
Ta wielowarstwowa sztuka mówi między innymi o konsekwencjach naszego uzależnienia się od technicznych urządzeń dających nam kontakt ze światem. Czy może Pan sobie wyobrazić życie bez nich?
– Mogę i nawet przez pewien czas tak żyłem. Aczkolwiek oczywiście ich brak jest pewnym utrudnieniem, a ich posiadanie może nawet uratować nam życie, jak to kiedyś mi się zdarzyło. Powszechna ich obecność na pewno jednak bywa często irytująca, gdy zmusza nas do życia w ciągłej czujności, szybkiego odpowiadania na esemesy i tak dalej.
Co jeszcze odczytał Pan w tej sztuce? Pochwałę innej jakości życia z dala od cywilizacji, blisko natury?
– Oczywiście bardzo cenię naturę, ale śmieszą mnie iluzje ludzi, którzy uważają, że jeśli przyjadą na wieś, pochodzą po łące i na przykład narąbią drzewa, to ich życie duchowe ulegnie uszlachetnieniu i uwzniośleniu. Taki jest trochę mój bohater, który sobie przez chwilę wyobraża, że mógłby na tej wsi zostać i prowadzić proste, szczęśliwsze życie.
Złudzenie przypominające tzw. ludomanię Młodej Polski, wykpioną przez Wyspiańskiego w „Weselu”…
– Trochę tak, nawiasem mówiąc jest w tej sztuce trochę nawiązań do literatury, coś z Czechowa, coś z Mrożka.
A imię Konrad, to może lekko ironiczne nawiązanie do bohatera mickiewiczowskiego?
– Może trochę tak. Mój bohater prosi, by nie zdrabniać jego imienia, bo być może intuicyjnie czuje, że jest ono w polskiej kulturze ważne i wzniosłe. W ogóle ten tekst jest mocno intertekstualny zgodnie z duchem postmodernizmu i to mi się w nim podoba.
Jak go Pan zagra?
– Jako kabotyna, który przemienia się w człowieka refleksyjnego.
Ma Pan za sobą wiele ról w Teatrze Telewizji. Jak z perspektywy lat ocenia Pan tę formę widowiska?
– Teatr Telewizji jest dla nie bardzo ważny, bo w latach dziewięćdziesiątych grywałem głównie w nim, a wtedy jeszcze powstawało dużo przedstawień. Wtedy jeszcze graliśmy głównie w dekoracjach i mocno do nich tęsknię. Jestem już jednak człowiekiem starej daty...
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Lubczyński