Tak zwana ludzkość w obłędzie
Telewizyjna wersja spektaklu, którego premiera odbyła się w Starym Teatrze im. H. Modrzejewskiej w Krakowie 17 maja 1992 roku. „Tak zwana ludzkość w obłędzie” to tytuł ostatniej, zaginionej sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza (1885-1939). Właściwie zachował się tylko jej tytuł, obsada i daty: „Komponowanie zaczęte 6-7 V 1938. (...) Pisanie zaczęte 1 VI...”.
Przedstawienie jest próbą rekonstrukcji sztuki poprzez Witkiewiczowskie postaci, motywy, obsesje, fragmenty powieści oraz manifesty. To obraz świata przed wybuchem II wojny światowej, katastroficzna wizja z ducha Witkacego. Z kilku dramatów, które stały się tworzywem widowiska Jerzego Grzegorzewskiego, najczęściej pojawiają się wątki z „Onych”, „Szewców”, „Nienasycenia”. Zgodnie ze swą metodą twórczą, reżyser „rozbija tekst literacki na elementy – sceny,zdania, słowa – i składa z nich nową całość, już według reguł teatralnych, nie literackich”.
W przedstawieniu wysuwają się na pierwszy plan dwa tematy – wieszczona przez Witkacego w całej jego twórczości katastrofa, która zniszczy kulturę i sztukę, oraz zwątpienie w możliwość istnienia jakiegokolwiek indywidualizmu twórczego, wobec postępującego „zaniku uczuć metafizycznych” i triumfalnego pochodu Absolutnego Automatyzmu. W sennym świecie narkotycznych wizji twórcy Czystej Formy zanurzają się postaci z różnych jego sztuk. Ten cieszy się, że jego życie pod wpływem kokainy przestało być szare, ów przemierza scenę z toporem, wzywając do wspólnej zabawy w zabijanie. Tamten nawołuje do zniszczenia w zarodku wszelkich oznak perwersji, ci snują metafizyczno-erotyczne dialogi lub przeistaczają się w erotyczne automaty. A Ochotniczki Rozstrzeliwaczki w każdej chwili są gotowe rozstrzeliwać. Ludzkość boi się samej siebie, wariuje jako zbiorowość – jednostki to wiedzą, ale są bezradne. Jedna z Witkacowskich „kobiet demonicznych” deklaruje gotowość wynagrodzenia artyście strat, które poniósł w rezultacie zniszczenia całej sztuki współczesnej. W imieniu wszystkich artystów daremnych Kalikst odpowiada: „Jestem sam i absolutnie nie wiem, po pierwsze, kim jestem, po drugie – po co jestem. Jest jeszcze jedno pytanie: jak? Ale kiedy dwa pierwsze są bez odpowiedzi – wszystko jedno jak”.
Absurdalne sytuacje, sceny dyszące pustym erotyzmem, wizje nasycone przerażeniem – narzucają skojarzenia z katastrofą, która nastąpi. Krzyżują się wojskowe komendy i meldunki, okrzyki: na front, opowieści o zwałach trupów na ulicach. Ludzie zdążają dokądkolwiek. Ci, którym niestraszne są nowe porządki – ani „neue Ordnung”, ani „nowyj mir” – poddają się „w imię ludzkości”, bez rozlewu krwi. Zastygają w bezruchu ze słowami: pędzimy na złamanie karku, zobaczymy, co z tego wyniknie.